Coron – nasze największe rozczarowanie na Filipinach

Coron – jedno z najpopularniejszych miejsc na Filipinach, znane przede wszystkim z nurkowania w zatopionych wrakach z czasów II Wojny Światowej. Nurkowanie to jednak nie wszystko co tutaj znajdziemy. Coron, to wyspa położona na północny wschód od Palawanu, stanowiąca bazę wypadową dla turystów zainteresowanych island hoppingiem. To małe, głośne i niezbyt urokliwe miasteczko, będące miejscem rozpoczęcia wycieczek po okolicznych wyspach z turkusowymi lagunami, niebiańskimi plażami, rozległymi rafami oraz wrakami statków, które przyciągają turystów oraz entuzjastów snorkelingu, nurkowania i błogiego nicnierobienia.

Jak dojechać na Coron? 

Na wyspę można dostać się na dwa sposoby – promem lub samolotem. Loty są jednak stosunkowo drogie w porównaniu do innych destynacji na Filipinach. Sporo osób decyduje się na kilkudniowe rejsy z El Nido, połączone z island hoppingiem. My wybraliśmy najtańszą, lecz wciąż relatywnie drogą opcję i przypłynęliśmy z El Nido promem linii Montenegro (2800 php za osobę). Po załatwieniu wszelkich formalności w porcie, nasze bagaże zostały przeszukane przez psy policyjne w celu wykrycia narkotyków. Podróż trwa 3-4 h w zależności od warunków pogodowych. Dodatkowo płatny jest bagaż, a cena uzależniona jest od jego wagi (między 30 a 70 php). Na Coronie przed wyjściem z portu należało jeszcze uiścić opłatę środowiskową w wysokości 200 php od osoby. Jest to powszechna praktyka w praktycznie wszystkich portach Filipin, do jakich przypłynęliśmy. 

Coron – gdzie spać?

Zatrzymaliśmy się w hotelu Coron Ecolodge, znajdującym się w samym centrum miasta. Za pokój z łazienką w całkiem dobrym standardzie oraz ze śniadaniami, za 3 noce zapłaciliśmy 4100 php. Jak zawsze, do wyboru mieliśmy opcję śniadania kontynentalnego bądź filipińskiego. W lobby dostępna była nielimitowana kawa 3 w 1 (standardowa kawa na Filipinach) oraz woda pitna.

Zwiedzanie miasta Coron – City Tour

Zwabieni opisami w przewodniku oraz wpisami na blogach podróżniczych, na zwiedzanie Coron Town oraz island hoppingi przeznaczyliśmy 2 pełne dni. Zaraz po przyjeździe, Łukasza dopadło przeziębienie, więc 3 kolejne doby, chcąc nie chcąc, spędził w pokoju hotelowym kichając i pociągając nosem. A ja, z racji braku towarzysza wycieczek, wybrałam się na zorganizowaną wycieczkę po mieście (tzw. City Tour). 

Było to ciekawe doświadczenie, ponieważ zmusiło mnie do wyjścia ze swojej strefy komfortu i pozwoliło mi poznać ciekawych ludzi różnych narodowości. Koszt takiego zorganizowanego zwiedzania miasta wynosi 700 php. Wycieczka rozpoczyna się po południu, gdy słońce zaczyna zachodzić, a temperatura powoli spadać. Czas trwania takiej wycieczki to ok 4 h. Kierowca i przewodnik busika odbiera chętnych z ich miejsca pobytu, a następnie z całą grupą jeździ po najciekawszych miejscach w mieście.

Pierwszym punktem wycieczki był souvenir shop, czyli ogromny sklep z pamiątkami z zadziwiająco dobrymi cenami.

Po zaopatrzeniu się w pamiątki, pojechaliśmy do jedynego kościoła katolickiego na Coronie – p.w. św Augustyna. To mały, skromny kościół w centrum miasta. Msze odprawiane są w nim zarówno w języku tagalog, jak i języku angielskim.

Następnie udaliśmy się do Lualhati Parku, czyli parku/deptaku, z którego rozpościera się widok na zatokę oraz wybrzeże wyspy. Jest to miejsce relaksu oraz spotkań mieszkańców. Na środku znajduje się ogromny kolorowy napis CORON, przy którym obowiązko turyści robią sobie zdjęcia (w tym i nasza wycieczka!).

W drodze do Mt. Tapayas minęliśmy jeszcze Town Plaza, czyli plac stanowiący rondo z fontanną na środku. Mt. Tapyas to najwyższy punkt w mieście. Na szczyt prowadzi 700 schodów, co stanowi niemałe wyzwanie biorąc pod uwagę 30 stopniowy upał, jednak widok ze szczytu rekompensuje wysiłek. Na szczycie znajduje (znów!) się wielki napis “CORON” oraz gigantyczny krzyż.

Naszym ostatnim przystankiem były gorące źródła Maquinit Hot Spring, najciekawszy punkt wycieczki. Zanim dotarliśmy na miejsce zdążyło zajść słońce. Maquinit Hot spring to jedno z niewielu gorących źródeł na świecie ze słoną wodą. Drzewa namorzynowe otaczają okolicę. Na miejscu dostępne są dwa baseny z gorącą wodą. Temperatura basenu wynosi od 37 do 40 stopni C. Po godzinie moczenia się w gorących źródłach nadszedł czas powrotu do miasta.

Island hopping na Coronie

Następnego dnia wybrałam się na island hopping (Łukasz dalej siedział w pokoju, lecz już bez gorączki). Tym razem już nie sama, lecz z Polakami poznanymi na lotnisku w Manili – Andrzejem i Izą.

Na Coronie opcji wycieczek jest całe mnóstwo, zdecydowanie więcej niż na Palawanie. Ceny, podobnie jak w El Nido, są z góry ustalone, więc niezależnie od wyboru przewoźnika kwota zawsze będzie zawsze taka sama. Koszt całodniowego island hoppingu różni się w zależności od oferowanych miejsc, a kwoty za wycieczki oscylują w granicach 1200 – 1800 php.

Za dodatkową opłatą możliwe jest wypożyczenie maski i rurki do snorkelingu (150 php). W porcie możliwe było również wypożyczenie transparentnego kajaka na cały dzień – koszt 1500 php. 

Najbardziej interesującą jak i najpopularniejszą z oferowanych wycieczek jest Ultimate Coron Tour. Za całodzienny island hopping z lunchem w trakcie zapłaciłam 1700 php.  

Organizacja wycieczki była dużo bardziej chaotyczna niż w El Nido. Płynęliśmy w około 20 osób. Łódki były mniejsze, ale też zdecydowanie gorzej zachowane niż na Palawanie.

W pierwszej kolejności udaliśmy się nad jezioro Kayangan, będące jednym z najpopularniejszych miejsc turystycznych na Coronie, słynące ze skał otaczających lazurowe jezioro. Łodzie cumują przy drewnianym moście prowadzącym do “wejścia” do jeziora. Aby dotrzeć do jeziora, trzeba pokonać 367 schodków, co zajmuje ok. 15 minut. Jezioro otoczone jest strzelistymi górami. Można w nim pływać wyłącznie w kamizelkach. Od czasu gdy utopiła się w tym miejscu turystka, używanie kamizelek ratunkowych jest obligatoryjne. Przy brzegu stoi “ratownik” i pilnuje niesfornych turystów.

Następnie popłynęliśmy do wysp Twin Peaks, znajdujących się całkowicie pod wodą, gdzie oglądaliśmy okazałą rafę koralową – mnóstwo niesamowitych podwodnych formacji, kolorowe ryby, olbrzymie rozgwiazdy. Rafa koralowa była zdecydowanie większa i ładniejsza niż na Palawanie. 40 min pływania i podziwiania podwodnego życia było niesamowitym doświadczeniem. 

Kolejnym przystankiem była Twin Lagoon Coron – dwie turkusowe laguny otoczone wysokimi postrzępionymi skałami. Aby dostać się z jednej laguny do drugiej trzeba albo przepłynąć pod skałami niską i wąską szczeliną, bądź wspiąć się po schodach na platformę widokową, a następnie zejść w dół. Pływanie w otoczeniu wysokich skał, w błękitnej wodzie było wspaniałym doznaniem. Widoki z jednej, jak i z drugiej strony zapierały dech w piersiach. Było to zdecydowanie najlepsze miejsce, które odwiedziliśmy podczas tej wycieczki.

Lunch zjedliśmy na oddalonej o 5 min plaży Atwayan, otoczonej klifami i skałami. Załoga statku przygotowała dla nas lunch – podano ryż, ryby, owoce morze, kurczaka, noodle z warzywami, owoce oraz napoje. Po zjedzeniu mieliśmy chwilę na relaks na piaszczystej plaży.

Nasz lunch

Na morzu

Przedostatni przystanek – jezioro Barracuda. Wejście do niego to kolejna malownicza laguna z drewnianą promenadą, która prowadzi przez postrzępione klify do jeziora. Jest to duże jezioro słodkowodne z podwodnymi wapiennymi skałami, nadającymi jezioru błękitny kolor. Przy dobrej pogodzie, w głębinach jeziora można dostrzec ryby barakuda bądź ich szkielety. Niestety nie udało się nam dostrzec ani żywych ryb ani ich kości. 

Naszym ostatnim przystankiem była plaża miejska, CYC Beach, otoczona rafą koralową oraz porośnięta drzewami namorzynowymi. Po krótkiej przerwie na wyspie, udaliśmy się w kierunku portu. 

Wieczorem już razem z Łukaszem oraz Izą i Andrzejem wybraliśmy się na obiad do lokalnej knajpki – Kuya’s Kocina, w której byliśmy również dnia poprzedniego – jedzenie smaczne, porcje ogromne, a ceny jak dla lokalsów, a nie turystów – za jedną porcję makaronu, którą zjedliśmy w dwie osoby zapłaciliśmy 200 php. Dzień zakończyliśmy lokalnym ginem ze Spritem nad brzegiem morza.

Kuya’s Kocina

Tak podaje się kokos na ulicy:

Piję wodę kokosową :)

Podsumowanie – czy warto jechać na Coron?

Coron w Internecie uznawany jest za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie i najpopularniejszy kierunek turystów przyjeżdżających na Filipiny. Niestety nie mogę się z tym zgodzić – dużo bardziej podobało się mi w El Nido na Palawanie. Miasto było zadbane, ciekawsze, a widoki ładniejsze. Również island hoppingi na Palawanie były ciekawsze – tam widzieliśmy naprawdę rajskie plaże, turkusową i błękitną wodę. Jedynie rafa koralowa w okolicach Coronu była ładniejsza, bardziej różnorodna i mniej zniszczona.

Ania

Cebu – wyspa wzgórz, sardynek i żółwi

Nurkowanie z sardynkami i żółwiami na Panagsama Beach

Filipiny - spis treści

Informacje praktyczne