W deszczowym Tagaytay wsiedliśmy w busik, który zawiózł nas do Calamby, gdzie od razu złapaliśmy autobus do Batangas. To jedno z tych połączeń, których opisu próżno szukać w Internecie, a które są znane tylko lokalnym mieszkańcom. Po nocy spędzonej w Batangas – prawdopodobnie najbrzydszym mieście w całych Filipinach, weszliśmy na szybki prom, który za 600 php przetransportował nas do Portu Balatero w Puerto Galera. Wychodząc z promu jeszcze nie wiedzieliśmy, że nasze ostatnie 3 dni pobytu zaskoczą nas swoją egzotyką, przyrodą i ogólnymi przeżyciami. Prom z Batangas do Puerto Galera kursuje trzy razy dziennie, z czego ostatni odpływa o godz. 14.00.
Gdzie spać w Puerto Galera?
Wyspę Mindoro wybraliśmy trochę przypadkowo. Pozostało nam jeszcze kilka dni pobytu, byliśmy już zmęczeni chodzeniem po górach i ciągłym przemieszczaniem się. Studiując Google Maps, przewodnik oraz prognozę pogody uznaliśmy, że Mindoro może być dobrym celem na pół-leniwy wypoczynek.
Za naszą bazę wypadową wybraliśmy Marion Roos Hotel, który, jak się okazało był prowadzony przez polsko-filipińskie małżeństwo. Właściciel Przemek był jedną z najmilszych i najbardziej pomocnych osób, jakie spotkaliśmy na całych Filipinach. Filipińczycy są ogólnie pomocnym narodem, zatem pomyślcie, gdzie na tej skali uplasował się Przemek. Także i sam hotel (nie licząc pobytu na odludnej wyspie) był zdecydowanie najlepszy podczas naszego wyjazdu.
Co robić na Mindoro?
Nasze początkowe plany zakładały, że trochę odpoczniemy na plaży i ogólnie nie będziemy robić nic szczególnego. Jak to w życiu bywa – niespokojna dusza podróżników zweryfikowała nasze plany. Zaraz po przyjeździe zamówiliśmy trycykla i pojechaliśmy zobaczyć Talipanan Falls. Same wodospady okazały się mało spektakularne. Jednakże podczas spaceru zakolegowaliśmy się z lokalnym przewodnikiem, który bardzo chciał nam pokazać dom w którym mieszka oraz drugi, który buduje dla swojej żony i trójki dzieci.
Jednoizbowa chatka z drewna zdecydowanie odbiegała od naszych europejskich standardów i znaczenia słowa dom. W tym jednym pomieszczeniu Filipińczyk mieszkał z żoną, trójką dzieci, babcią i prababcią. Nasz przewodnik sprawiał jednak wrażenie zadowolonego z życia, mającego swoje marzenia dotyczące budowy własnego domu, które powoli realizuje. Aby wspomóc nowego znajomego zapłaciliśmy uczciwą cenę za usługę przewodnicką, kupiliśmy kilka pamiątek i obiecaliśmy, że wrócimy jutro po więcej. Tak też zrobiliśmy – ręcznie robione przez lokalne kobiety różne przedmioty – koszyki, miski, talerzyki, torebki były najcenniejszymi i najciekawszymi pamiątkami, jakie kupiliśmy podczas całego wyjazdu.
White Beach w Puerto Galera
Resztę dnia spędziliśmy leniuchując na White Beach i popijając zimne owocowe szejki. O samej plaży naczytaliśmy się wcześniej raczej złych opinii. Że jest drogo, że głośno, że tłocznie, że dużo natarczywych sprzedawców. Nic takiego nie miało miejsca – plaża była przyjemna, ceny jak wszędzie indziej, a po 22 panowała cisza nocna. Być może powodem był czas w jakim tam byliśmy. Koniec lutego nie jest jeszcze szczytem sezonu urlopowego w tym miejscu.
Snorkeling na Giant Clams oraz Coral Gardens
Pan Przemek z hotelu Marion Roos zaraz po przyjeździe przekonał nas, że snorkeling jest tym, co koniecznie musimy zrobić w Puerto Galera. Z ciekawostek muszę dodać, że jakiś czas temu lokalne władze zmieniły sposób organizacji wycieczek po wyspie. Obecnie przyjeżdża się do portu, gdzie w specjalnie przygotowanym miejscu wybiera się, a następnie płaci za wybrany przez siebie pakiet/tour. Ceny są ustalone z góry i nie podlegają negocjacjom. Ponoć wcześniej miały miejsce oszustwa, podczas których “lokalni przewodnicy” naciągali turystów na wycieczki za które płacili tysiące peso, zamiast kilkuset. Obecnie jest prosto i uczciwie.
My wybraliśmy najszybszą wycieczkę obejmującą dwa miejsca snorkelingowe oraz podwodną jaskinię – całość 400 php za osobę. Cena obejmowała łódkę, przewodnika oraz zestaw do nurkowania. Łódki – bangki były bardzo małe, byliśmy na nich we dwójkę + nasz przewodnik i kapitan w jednej osobie. Nurkowanie rozpoczęliśmy dość wcześnie, bo około godziny 9.00. Naszym pierwszym celem było Coral Gardens.
Snorkeling odbywał się w zupełnie inny sposób niż na Palawanie czy Cebu. Weszliśmy do wody, następnie trzymaliśmy się liny zwisającej obok bambusowego pływaka. Łódź ruszyła, a my z głowami pod wodą mogliśmy obserwować podwodny świat Mindoro. Plus tej formy snorkelingu jest taki, że w dość krótkim czasie można zobaczyć całą, ogromną rafę, gdyż tak naprawdę ciągnie nas łódka. Minus – nie ruszamy się, więc po 30 minutach w wodzie zaczęły nam drętwieć ręce i dostaliśmy dreszczy z zimna.
Mimo gęsiej skórki i sinych warg, ani chwilę nie żałowaliśmy, że tu jesteśmy! Rafa koralowa w Coral Gardens była niesamowicie kolorowa, ogromna i różnorodna. To właśnie tutaj Ania spełniła swoje marzenie i pływała wraz z dużym żółwiem. Dwa razy!
Chwilę później przenieśliśmy się w okolice Giant Clams, gdzie podziwialiśmy ogromne, ponad półtorametrowe małże olbrzymie, przypominające swoim wyglądem przerośnięte muszle. Małż ten, a dokładniej przydacznia olbrzymia jest gatunkiem zagrożonym wymarciem, szczególnie na Filipinach, ze względu na działalność rybaków.
Na sam koniec musieliśmy niestety zrezygnować z odwiedzenia podwodnej jaskini, ze względu na wysokie fale i bardzo silny wiatr. Całość wycieczki zajęła nam niecałą godzinę. Było krótko, ale bardzo intensywnie i niezwykle interesująco!
Walki kogutów
Wracając z nurkowania zaproszeni zostaliśmy przez naszego kierowcę na walki kogutów. Dla Filipińczyków jest to element narodowej kultury, dla nas… no cóż. Byliśmy i zobaczyliśmy jak to wygląda od środka.
Walki są bardzo sformalizowane. Na początku odbywa się swego rodzaju prezentacja kogutów, jaką wykonują właściciele przed publicznością, która to następnie może obstawiać zwycięzcę. Zakłady są możliwe od 1000 php do 5500 php (ok. 80 zł do 400 zł). Trzeba mieć na uwadze, że dla Filipińczyków są to raczej duże kwoty pieniędzy.
Sama walka trwa aż “do upadłego”. Który kogut pierwszy nie wstanie z ziemi – ten przegrywa. Dobrze widać to na nagraniu, znajdującym się poniżej. Warto dodać, że walczące koguty mają na jednej nodze coś w rodzaju nożyka, który ma zadać cios przeciwnikowi i możliwie mocno go zranić.
Film z walki kogutów:
Tamaraw Falls oraz Aras Falls
Drugą część dnia postanowiliśmy spędzić na zwiedzaniu wyspy na skuterze. Motorbike wypożyczyliśmy na 6 godzin za kwotę 500 php. Jako pierwszy cel obraliśmy wodospady Tamaraw znajdujące się około 20 kilometrów od White Beach.
Następnie skierowaliśmy się w stronę Aras Falls, o których wiedzieliśmy tylko tyle, że istnieją. Uznaliśmy, że warto pojechać trochę spontanicznie w bardziej dzikie miejsce i zobaczyć, jak tam będzie. Nasz plan okazał się strzałem w dziesiątkę. Droga od Tamaraw Falls stawała się coraz bardziej malownicza i urzekająca. Lecz dopiero po skręceniu w prawo z głównej drogi ukazał nam się krajobraz jak z raju. Wszechogarniające palmy i egzotyczne drzewa, w połączeniu z polami uprawnymi tworzyły widok, który trudno jest opisać słowami. Tak właśnie wyobrażaliśmy sobie egzotyczne Filipiny!
Droga do Aras Falls
Mijamy piękne krajobrazy
Także i dojście do Aras Falls było zapierające dech w piersiach. Nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy się z takim zapachem i dźwiękami, jak właśnie w tym miejscu. Chociaż tutaj przewodnik nie jest obowiązkowy to warto zdecydować się na taką usługę, gdyż dojście nie jest wcale oczywiste. Sam wodospad był prawdopodobnie najpiękniejszy, jaki widzieliśmy podczas całego pobytu.
Szlak do wodospadu
Z innego ujęcia
:)
Podsumowanie
Na Mindoro trafiliśmy trochę przypadkowo, żeby nie powiedzieć z braku laku. Ostatecznie uważamy wyspę, jako jedną z najciekawszych, jakie mieliśmy szansę zobaczyć. Znajdziecie tutaj wszystko, czego szukają turyści – dobrą bazę noclegową, czyste i szerokie plaże, wspaniałe nurkowanie, egzotyczne krajobrazy i… tani rum. Jeśli dodamy, że wyspa znajduje się tylko kilka godzin drogi od Manili to tworzy się nam obraz miejsca idealnego, aby uciec z zatłoczonej, brudnej i głośnej stolicy Filipin.
Łukasz