Punktem kulminacyjnym naszej podróży poślubnej był czterodniowy rejs statkiem po Parku Narodowym Komodo. Samą wycieczkę zarezerwowaliśmy wcześniej, gdyż ze względu na ograniczoną ilość statków, mogłyby być problemy z rezerwacją na miejscu.
Organizacja rejsu
Rejs zamówiliśmy w firmie Flores Travel w cenie około 900 zł za osobę, a realizowany był przez Travel Wise Komodo. Z perspektywy czasu wydaje nam się to uczciwa cena za to, co otrzymaliśmy w pakiecie. Mieliśmy prywatną kabinę z klimatyzacją i wiatrakiem, opłacone wejściówki do parku narodowego, trzy posiłki dziennie, nielimitowaną wodę, kawę i herbatę, nowy sprzęt do snorkelowania oraz przewodnika. Wraz z nami płynęło 35 turystów i 6 członków załogi.
Dużym minusem był standard łodzi, na której brakowało dobrze przygotowanej przestrzeni wspólnej. Nasz materac w kajucie był dziurawy w środku, a mimo zapewnień, nie otrzymaliśmy ręczników, co skutkowało tym, że nie mieliśmy się w co wycierać. Kajuta znajdowała się tuż obok silnika, co powodowało, że trudno było zasnąć w nocy, podczas gdy płynęliśmy. Toalety, choć proste, były utrzymywane w czystości, a prysznic znajdował się na pokładzie i był jeden dla wszystkich. Jedzenie było smaczne, syte i raczej proste – królował ryż, makaron, sałatki warzywne, tofu, ryby i owoce morza. Dla osób niejedzących mięsa zawsze przygotowana była wersja wege – kapitał dbał aby osoby które zadeklarowały niejedzenie mięsa, dostały swoją wege porcję, dopiero jak wszyscy się naładowali jedzenie na talerz, pozostali mogli częstować się daniami wege. Zawsze dostępny był deser w formie owoców. Nie było dnia, w którym nie mógłbym wziąć sobie dokładki. Patrząc na oferty konkurencyjnych agencji, oczekując lepszego standardu, należałoby zapłacić przynajmniej dwa razy więcej. Dlatego powtórzę to, co napisałem na wstępie – dostaliśmy to, za co zapłaciliśmy.
Jednakże to, co sprawiło, że rejs był niezapomnianym przeżyciem, nie był oczywiście standard łodzi, lecz organizacja wycieczki, ludzie znajdujący się na pokładzie oraz załoga.
Ale po kolei!
Rejs dzień po dniu
Rejsy czterodniowe po Komodo odbywają się w dwóch kierunkach: z Lomboku do Labuan Bajo oraz z Labuan Bajo na Lombok. Oczywiście można skorzystać z innych opcji (jedno-, dwu-, trzy-, sześciodniowych i innych, w zależności od miejsca startu i zakończenia wycieczki). My zdecydowaliśmy się dolecieć samolotem z Bali do Labuan Bajo i właśnie z wyspy Flores rozpocząć naszą przygodę. Labuan Bajo jest de facto bramą Małych Wysp Sundajskich Wschodnich, których zobaczenie było moim małym marzeniem od lat! Samo Labuan Bajo jest bardzo przyjemnym miastem, w którym spędziliśmy tylko kilka godzin, a które urzekło nas swoją gościnnością i przytulnością. Jeszcze kilkanaście lat temu była to mała wioska rybacka z błotnistymi drogami.
Dzisiaj widać, że Labuan Bajo stało się modne i popularne – znajdziemy tutaj zarówno małe hostele, jak i duże hotele zagranicznych korporacji. Zjemy w lokalnej garkuchni prowadzonej przez Panią Krysię, ale i możemy iść na włoską pizzę z pieca opalanego drewnem.
Dzień pierwszy
Po godz. 9:00 z naszego Pu’u Pau Hostelu odebrał nas kierowca i zawiózł do portu. Tam, podczas dużego zamieszania, sprawdzono nasze dane. Dostaliśmy coś w rodzaju biletu i usiedliśmy w motorówce, która wraz z naszymi bagażami zawiozła nas na statek. Na nim będziemy spać, jeść, wypoczywać i chorować przez następne cztery dni!
Naszym pierwszym punktem była Wyspa Kelor, na której główną atrakcją, oprócz punktu widokowego, były małe rekiny, które można obserwować podczas snorkelingu. Jeśli ktoś bał się ryb i nurkowania, mógł odpocząć na plaży i zakupić napoje od jednego z wielu sprzedawców.
Następnie udaliśmy się w okolice plaży Manjarite, gdzie mieliśmy dłuższy postój. Mogliśmy skakać do wody z pokładu, snorkelingować lub po prostu odpocząć na łodzi. Było to ciekawe miejsce z dość ładną rafą koralową i żółwiem, którego udało mi się wypatrzeć w głębi morza. Na minus były bardzo silne prądy, które utrudniały pływanie. Kamizelka ratunkowa się przydała.
Podsumowaniem i ukoronowaniem dnia był zachód słońca w okolicy wyspy Pulau Koabe, inaczej nazywanej Kalong. Kalong w indonezyjskim oznacza „duże nietoperze” lub latające lisy. Pulau Koabe jest małą, okrągłą wyspą z gęstym namorzynem, gdzie żyją latające lisy. O zmierzchu dziesiątki tysięcy nietoperzy wylatują na Flores, aby zdobyć pożywienie na plantacjach owoców, tworząc tym samym niesamowity spektakl, jakiego nie doświadczyliśmy jeszcze nigdy w życiu.
Dzień drugi
Kolejny dzień rozpoczęliśmy pobudką o godzinie 5:00 i szybkim trekkingiem na punkt widokowy na wyspie Padar, skąd obserwowaliśmy spektakularny wschód słońca na tle pobliskich wysp i zacumowanych statków.
Po śniadaniu udaliśmy się w kierunku jednej z największych atrakcji rejsu, czyli Wyspy Komodo, gdzie można zobaczyć warany, zwane również smokami z Komodo. Są one największymi żyjącymi obecnie jaszczurkami i zostały odkryte w 1910 roku. W 1980 roku utworzono Park Narodowy Komodo, aby chronić ten zagrożony wyginięciem gatunek. Szacuje się, że na świecie żyje około 3,000-5,000 waranów z Komodo. Większość z nich zamieszkuje Park Narodowy Komodo oraz kilka sąsiednich wysp w Indonezji, takich jak Rinca i Flores.
Podczas dwugodzinnego spaceru widzieliśmy sześć waranów w ich naturalnym środowisku. Dwa z nich były dorosłe, z czego jeden już przy kresie swych dni, dwa „nastolatkami”, a dwa waranowymi dzieciakami. Co ważne, do każdej grupy przypisanych było dwóch lub trzech przewodników, którzy zwracali bardzo dużą uwagę na bezpieczeństwo turystów i samych zwierząt. Zdjęcia można było robić tylko z bezpiecznej odległości, a przewodnicy reagowali, gdy ktoś podchodził zbyt blisko waranów. To bardzo istotne, gdyż ugryzienie tego rodzaju jaszczurki może być śmiertelne dla człowieka.
Następnie popłynęliśmy na Pink Beach, czyli różową plażę, która ze względu na skruszone koralowce na linii brzegowej ma lekko różowy kolor. Także i tutaj można było podziwiać bardzo ładną rafę koralową tuż przy brzegu, a po pływaniu odpocząć w cieniu palmy z zimnym napojem w dłoni.
Ostatnim punktem dnia był rejs w kierunku Manta Point, miejsca, gdzie można zaobserwować manty, przypominające płaszczki zwierzęta. Morze to nie akwarium – mówił nasz kapitan, i niestety tym razem nie dopisało nam szczęście. Mimo długich poszukiwań nikt z naszej wycieczki nie zobaczył ani jednej manty. Za to komuś udało się dostrzec 2 wielkie rekiny! Może to i dobrze, mamy motywację, aby tam wrócić!
Dzień podsumowaliśmy niesamowitym zachodem słońca, który obserwowaliśmy prosto z łodzi. Był to jeden z tych momentów rejsu, który zapadł nam najbardziej w pamięć! Noc natomiast spędziliśmy, płynąc na pełnym morzu i powoli łapiąc” chorobę morską i przeziębienie…
Dzień trzeci
Trzeci dzień był już tak naprawdę tranzytowym, który spędziliśmy głównie na zbliżaniu się w kierunku Lomboku. O poranku zahaczyliśmy o wyspę Palau Mojo, gdzie przeszliśmy dżunglą do ukrytego wodospadu.
Lunch zjedliśmy tuż obok Palau Medang, gdzie cudowna rafa koralowa praktycznie „wyrastała” z morza. Niestety w tym momencie zaczęły się także nasze problemy zdrowotne. Anię rozłożyło przeziębienie, a mnie choroba morska, na którą nie pomagał Aviomarin. Wieczorem dotarliśmy do jednej z wysepek tuż przed Lombokiem, gdzie mogliśmy wyjść na brzeg i spędzić kilka godzin na plaży przy ognisku i zimnych napojach.
Dzień czwarty
Ostatni dzień to trudne dla nas trzy godziny, czuliśmy się na tyle źle, że zrezygnowaliśmy z wyjścia z grupą na wschód słońca. Na szczęście dość szybko zacumowaliśmy w porcie i przesiadka na busika, który zawiózł nas bezpośrednio do kolejnego portu, znajdującego się po drugiej stronie wyspy Lombok. Patrząc na stan zdrowia Ani, wiedziałem już, że będzie to podróż pełna przygód, niekoniecznie przyjemnych. O godzinie 13:00 siedzieliśmy już na publicznym promie, który zawiózł nas na wyspę Gili Trawangan.
Podsumowanie
Rejs po Parku Narodowym Komodo był dla nas niesamowitym przeżyciem, które polecamy każdemu wybierającemu się do Indonezji. Jednodniowe wycieczki po poszczególnych wyspach na pewno nie dostarczają tylu emocji i przeżyć, jak kilkudniowy rejs statkiem, który de facto stał się naszym domem. Warto mieć na uwadze, że najbardziej interesujące są pierwsze dwa dni, a dwa kolejne poświęcone są głównie na to, aby jak najszybciej dotrzeć do punktu docelowego na Lomboku. O tym wiedzieliśmy i zdawaliśmy sobie sprawę, jak wygląda logistyka.
Chyba jedynym minusem było spanie w kajucie tuż przy silniku – w kajucie pomimo wiatraka (nie korzystaliśmy z klimatyzacji) było ciepło i ciężko było zasnąć – płynęliśmy dniem i nocą, wyłącznie z przerwami na atrakcje na poszczególnych wyspach, punktach. Mając dzisiejszą wiedzę, prawdopodobnie poszukalibyśmy innego operatora, który za nieco wyższą cenę zaoferowałby nam lepsze warunki na statku.
Czy jednak wówczas atmosfera byłaby tak dobra, jak podczas naszego rejsu? Tego nigdy się nie dowiemy. Na ostateczne odczucia mają wpływ wszystkie czynniki, nie tylko komfort podróży, ale przede wszystkim atmosfera, interakcje międzyludzkie, odrobina szczęścia dotycząca pogody i zauważonych zwierząt, a także nasze nastawienie. Niech świadectwem naszego zadowolenia będzie fakt, że rejs oceniamy niezwykle pozytywnie, mimo że dwa ostatnie dni przechorowaliśmy w kajucie.
Łukasz