Rajskie wyspy Gili i egzotyczny Lombok

Podróż na Gili Trawangan

Po 20-minutowej przeprawie dużą łodzią motorową, szumnie nazwaną publicznym promem, wylądowaliśmy na Gili Trawangan – największej wyspie archipelagu Gili. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła nam się w oczy po wyjściu z łodzi, był… brak jakichkolwiek samochodów i skuterów. Po wyspie można poruszać się wyłącznie pieszo, na rowerze, skuterze elektrycznym lub cidomo – czymś w rodzaju powozu konnego, który pełni tutaj rolę taksówki.

Okazało się, że pokonanie przez chorą Annę 1500 metrów w upale stanowiło dla niej niemałe wyzwanie. Dopiero po przyjściu do naszego miejsca noclegu zauważyłem, że jest rozpalona i prawdopodobnie ma wysoką gorączkę. Zostawiłem ją w łóżku i poszedłem na poszukiwania apteki, jednocześnie trochę zwiedzając okolicę.

Pierwsze wrażenia z wyspy

Gili to typowo turystyczna wyspa, zarówno w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu. Jest tutaj czysto, plaże są sprzątane, a można tu kupić każdy rodzaj jedzenia. Jednakże ceny są znacząco wyższe niż na Jawie.

W miejscu przypominającym połączenie apteki, przychodni lekarskiej i SORu, po krótkim wywiadzie, panowie sprzedali mi paracetamol 650 mg i pouczyli, aby nie brać go za dużo – 4 tabletki dziennie powinny wystarczyć. Szybka kalkulacja w głowie – w Polsce jeszcze nikt nigdy nie polecił mi zażywania większej ilości niż trzy tabletki paracetamolu 400 mg. Niemniej jednak tabletki pomogły i wczesnym wieczorem Anna powoli stanęła na nogi.

Odpoczynek i relaks w Eden Eco Resort

Nasz pobyt na Gili miał być odpoczynkiem po 3 tygodniach nieustannego zwiedzania i przemieszczania się. Zarezerwowaliśmy naprawdę wypasiony resort, mając na uwadze, że jest to nasza podróż poślubna, więc warto zatrzymać się w miejscu, gdzie będą o nas dbać. I tak właśnie było! Spałem już w życiu w wielu hotelach na całym świecie, lecz nigdzie nie czułem się tak dobrze zaopiekowany, jak w Eden Eco Resort.

Śniadania były obfite i podawane na prywatnym tarasie z widokiem na palmy i basen, a obsługa była niesamowicie miła i taktowna. Rano budził nas nie tylko śpiew ptaków, ale także (o 4 nad ranem!) odgłos gekona, który mieszkał gdzieś w okolicach dachu naszego apartamentu. Sam resort znajdował się 150 metrów od plaży, a jednocześnie w miejscu zapewniającym spokój i intymność na wyspie, która jest dość imprezowa.

Snorkeling z żółwiami

Nie będę ukrywać, że Eden wybraliśmy także dlatego, że znajdował się 150 metrów od Turtle Pointu, czyli miejsca, gdzie można spotkać żółwie. Plan na te dni był prosty – jemy śniadanie i idziemy pływać z żółwiami. Codziennie.

Mój plan zrealizowałem w 100%! Już pierwszego dnia byłem zachwycony tym, co zobaczyłem i czego doświadczyłem. Po śniadaniu, pozostawiwszy jeszcze nie w pełni zdrową Anię w pokoju, poszedłem na snorkeling. Nie zdążyłem nawet dobrze wejść do wody, gdy po dosłownie 30 sekundach zobaczyłem wystającą z wody głowę żółwia, który przepływał tuż obok mnie. W wodzie tracę poczucie czasu i przestrzeni, nie wiem dokładnie, jak długo pływam, podziwiając przepiękną rafę koralową i wpatrując się w żółwie. Wróciłem podekscytowany do Ani, wyliczając, że tego dnia pływałem z siedmioma żółwiami, w tym z dwoma jednocześnie.

Nurkowanie i eksploracja wyspy

Drugiego dnia Anna poczuła się na tyle dobrze, że poszliśmy wspólnie na poranne nurkowanie. W tym dniu woda była bardziej mętna i trzeba było wypłynąć dalej w morze, aby cokolwiek zobaczyć. Na początku nie mieliśmy szczęścia, przez kilkanaście minut płynęliśmy z prądem wzdłuż rafy koralowej, lecz nie spotkaliśmy żadnego żółwia. Dopiero za drugim podejściem najpierw wypatrzyliśmy małego żółwia, a potem było już z górki! Praktycznie co kilkadziesiąt metrów żółwie podpływały do nas z jednej i z drugiej strony.

Drugiego dnia uznaliśmy, że jest tutaj tak pięknie, że przedłużymy nasz pobyt do 4 nocy. Wszystkie dni były podobne: rano śniadanie, następnie nurkowanie z żółwiami, potem spacer lub wycieczka rowerowa po wyspie. Od 12 do 16 było tak ciepło, że wracaliśmy do apartamentu i odpoczywaliśmy nad basenem w cieniu palm. Wieczorem wychodziliśmy na spacer, kolację w lokalnych gar-kuchniach i sok ze świeżych owoców, który piliśmy nad brzegiem morza.

Narkotyki na wyspie

Z ciekawostek dotyczących Gili można dodać, że pomimo iż w całej Indonezji obowiązuje bardzo surowe prawo antynarkotykowe, na samej wyspie można bez problemu zakupić marihuanę lub wypić koktajl z grzybami halucynogennymi. Kompletnie nie jesteśmy fanami takich atrakcji, szczególnie w azjatyckim, islamskim kraju, ale wspominamy o tym, bo być może ktoś z Szanownych Czytelników będzie miał ochotę się skusić.

Odkrywanie Lomboku: Wodospady i lokalne atrakcje

Plan na Lombok

Przedłużenie pobytu na Gili skutkowało tym, że pozostały nam tylko dwa dni na główną wyspę Lombok. Uznaliśmy, że plażowaliśmy już wystarczająco długo, więc zrezygnowaliśmy z plaż Lomboku i skupiliśmy się na wodospadach. Szybki rzut oka na mapę wyspy uzmysłowił nam, że bez prywatnego kierowcy nie zdziałamy za dużo.

W kilku agencjach turystycznych pytaliśmy o ceny, staraliśmy się targować i widzieliśmy, że poniżej 1 700 000 rupii (około 410 PLN) za dwa dni prywatnego kierowcy raczej nie zejdziemy. Dobiliśmy targu z panem sprzedawcą i ostatniego dnia umówiliśmy się z nim w porcie. Sprzedawca osobiście odprowadził nas na prom i przekazał numer telefonu do kierowcy, który odebrał nas z portu na wyspie Lombok.

Wodospady Sendang Gile i Tiu Kelep

Dwie godziny w samochodzie i dotarliśmy pod bramę wodospadów Sendang Gile i Tiu Kelep. Płacimy 20 000 rupii (około 5 PLN) od głowy. Byliśmy zdziwieni, że nikt nie kazał nam wykupić dobrowolnej, lecz obowiązkowej usługi przewodnika.

Paręnaście minut schodzenia w dół i naszym oczom ukazał się pierwszy wodospad, jakby wychodzący bezpośrednio z dżungli! Zdziwiliśmy się, bo jesteśmy tutaj praktycznie sami. Przed nami dwie pary robiły sobie zdjęcia, obok nas usiadła samotna dziewczyna i przyglądała się nam, trochę dalej rozkładali się lokalni sprzedawcy. Mieliśmy szczęście, że byliśmy tak wcześnie. Szybka sesja zdjęciowa i kierujemy się do kolejnego wodospadu.

Spacer do wodospadu

Mimo że byliśmy w zacienionej dolinie, zrobiło się bardzo ciepło. Zaczęli też schodzić się ludzie. Na ścieżce prowadzącej do wodospadu pojawiło się kilka osób, lecz ludzi i tak było zdecydowanie mniej niż na Tumpak Sewu. Doszliśmy do wodospadu – chętni mogą wejść do koryta rzeki i ochłodzić się w spadającej z kilkudziesięciu metrów wodzie. Nam wystarczyło zdjęcie w pryskającej wszędzie dookoła bryzie. Słońce przypiekało tak mocno, że po 5 minutach byliśmy już susi.

Wracając na parking, kupiliśmy po drodze najbardziej oryginalną pamiątkę z Indonezji – nasiona kakaowca z cukrem palmowym, które w połączeniu w ustach dają naprawdę unikatowy smak. To niesamowite, ile daje odrobina cukru – samo ziarno kakaowca nie smakuje najlepiej.

Nocleg i relaks na południowym Lomboku

Przed nami 3 godziny jazdy do miejsca naszego noclegu. Zatrzymaliśmy się po drodze na obiad w lokalnej kuchni. Według naszego kierowcy – przepłaciliśmy. Podane jedzenie nie było warte tej ceny. Cóż, następnym razem będziemy mieli więcej szczęścia. Około 16:00 dojechaliśmy do naszego domku, który znajduje się niedaleko Kuta Beach na południowej stronie Lomboku. Widok z naszego tarasu na ogród tak nam się spodobał, że nie poszliśmy na plażę, tylko zostaliśmy, zamówiliśmy obiad i cieszyliśmy się błogim spokojem.

Odkrywanie Benang Stokel i Benang Kelambu

Droga do wodospadów

Na drugi dzień kierowca odebrał nas o godzinie 9:00. Jechaliśmy lokalnymi drogami w głąb wyspy, mijając dziesiątki pól uprawnych i ryżowych. Na pierwszy rzut oka widać, że ta część wyspy jest zdecydowanie bardziej żyzna.

Wejście na wodospady zaskoczyło nas – bilet wstępu dla dwóch osób wraz z przewodnikiem kosztuje 90 000 rupii (około 22 PLN). To mniej niż czytaliśmy w opiniach, byliśmy przygotowani na wydatek przynajmniej 200 000 (około 48 PLN). Okazało się, że kilka dni wcześniej, nieoczekiwanie, zarządca obniżył ceny wejściówek, jednocześnie radykalnie obniżając wynagrodzenie przewodników za jedną wycieczkę z 100 000 (około 24 PLN) na 20 000 rupii (około 5 PLN).

Wodospady i niezwykłe widoki

Benang Stokel i Benang Kelambu to tak naprawdę kompleks 4 wodospadów znajdujących się od siebie w odległości kilkuset metrów. Przejście całej trasy zajęło nam półtorej godziny z naprawdę długą przerwą na herbatę (10 000 IDR – około 2,5 PLN) z widokiem na największy wodospad. Cztery wodospady różnią się zdecydowanie od siebie wielkością i, nazwijmy to, formą. Tutaj czuliśmy się jak na planie filmu Avatar, z tą różnicą, że miejsce, w którym się znajdowaliśmy, było prawdziwe!

Przewodnik i lokalne atrakcje

Jak się okazało, przewodnik nie jest potrzebny ani obowiązkowy, jednak byliśmy z niego bardzo zadowoleni. Nie tylko zrobił nam świetne zdjęcia i mówił dobrze po angielsku (zaczął się uczyć 10 miesięcy wcześniej na własną rękę z książek i YouTube – ależ zdolny człowiek!), ale także sprytnie podsłuchał naszą rozmowę. Za 70 000 IDR (około 17 PLN) wziął nas na znajdujące się nieopodal tarasy ryżowe, spełniając tym samym wielkie marzenie Anny, aby przejść się po takim miejscu! Opowiedział nam o swoim codziennym życiu, rodzinie, pracy, uprawie ryżu i chili.

Pożegnanie z Lombokiem

Lubimy dni takie jak ten, gdy żegnamy się uśmiechnięci i zadowoleni – my, ze spędzonego czasu, a przewodnik z dodatkowego zarobku i napiwku, jaki mu zostawiliśmy.

Mieliśmy jeszcze dużo czasu do zachodu słońca, a kierowca odwiózł nas do hotelu znajdującego się zaraz obok lotniska Lombok. Zameldowaliśmy się i poszliśmy na poszukiwania miejsca na obiad. Znaleźliśmy lokalną knajpkę, w której było… czysto. Naprawdę czysto, w polskim stylu. Anna zamówiła Nasi Goreng, a ja Cap Cai. To był nasz ostatni posiłek w Indonezji, a na pocieszenie zamówiliśmy jeszcze mangoszejka i stwierdziliśmy, że właśnie soków ze świeżych owoców za 2 zł będzie nam w Polsce najbardziej brakować…

Łukasz

Indonezja - spis treści

kraj wysp, wulkanów i wodospadów