Początkowo planowaliśmy dostać się do wioski położonej w pobliżu wulkanu pociągiem. Jednak nie spodziewaliśmy się, że może to być tak trudne i skomplikowane logistycznie. Z Malang do Banyuwangi pociąg kursuje dwa razy dziennie, a bilety na trzy dni naprzód były już wyprzedane. Wszystkim chętnym zalecamy wcześniejszy zakup biletów.
Autobusy jeżdżą, jednak podróż trwa ponad dziewięć godzin, a startują po południu, co oznacza przyjazd późno w nocy lub nad ranem. Ta opcja nie wchodziła w grę, gdyż zależało nam na zobaczeniu wschodu słońca. Z racji wyczerpania opcji niskobudżetowych, zdecydowaliśmy się na podróż z biura podróży z prywatnym kierowcą, za którą zapłaciliśmy łącznie 4.000.000 IDR (około 950 PLN). W cenie mieliśmy zapewniony transport z Malang do Bondowoso, nocleg w luksusowym hotelu, śniadanie na wynos, przejazd z hotelu pod wulkan, opłatę za wejście do parku oraz transfer spod wulkanu do Banyuwangi. Dodatkowym kosztem był przewodnik – 600.000 IDR (około 140 PLN).
Podróż do Bondowoso
Podróż z Malang do Bondowoso zajęła nam cztery godziny, z przerwą na szybką kawę. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, zrobił na nas wrażenie – już wiedzieliśmy, za co płacimy. Lunch zjedliśmy w typowej garkuchni – właściciele nie mówili po angielsku. W sumie do dzisiaj nie bardzo wiemy co wówczas zjedliśmy. Jakiś wywar, mięsne klopsiki, tofu, jajko w panierce i kilka innych rzeczy, a to wszystko podane z makaronem z chińskich zupek oraz chipsami z niewiadomo czego.
Kolację zjedliśmy w lokalnej garkuchni, gdzie pierwszy raz spotkaliśmy się z naciąganiem turystów. Właścicielka policzyła nas dwukrotnie drożej, tylko dlatego, że powiedzieliśmy, gdzie nocujemy.
Nocna wyprawa na wulkan Ijen
Kierowca podjechał po nas o północy (mieliśmy wrażenie, że spał w samochodzie w garażu hotelowym). Otrzymaliśmy śniadanie na wynos i ruszyliśmy w dwugodzinną podróż w kierunku wulkanu Ijen. Na miejscu przydzielony do nas przewodnik wręczył nam maski przeciwgazowe oraz okulary ochronne.
Punktualnie o 2:00 ruszyliśmy w kierunku krateru. Szliśmy dość szybko, a przewodnik nadawał mocne tempo. Po godzinie dotarliśmy na szczyt. Zrobiło się zimniej i coraz mocniej czuć było siarkę. Kolejne 45 minut schodziliśmy w dół, do krateru. Z oddali widać było już tzw. blue fire, czyli niebieski ogień – główną atrakcję tego miejsca!
Blue Fire – niebieski ogień
Maski i okulary założyliśmy, wchodząc do krateru, ponieważ zaczęło nas mocniej drapać w gardło. Dzięki szybkiemu tempu byliśmy na dole jako jedni z pierwszych i mogliśmy w spokoju przyglądać się temu niesamowitemu zjawisku. Niebieski ogień to zapalony gaz siarkowy, który wydobywa się z pęknięć w skałach w temperaturach do 600 °C. Płomienie mogą mieć wysokość do pięciu metrów. Część gazu skrapla się do postaci ciekłej i samoczynnie się zapala. Ijen jest największym obszarem niebieskiego płomienia na świecie. Miejscowi nazywają go Api Biru (Błękitny Ogień). Niebieski ogień widoczny jest wyłącznie w nocy, między godziną 2:00 a 5:00 przy dobrej pogodzie.
Ponadto, Ijen znany jest również z jeziora kraterowego, które jest najbardziej na świecie zakwaszone. W kraterze możliwe było zakupienie ręcznie wykonanych przez pracujących tam górników figurek z siarki. Jak powiedział nam przewodnik, można było wspomóc górników drobnym datkiem, wrzucając pieniądze do przygotowanego wcześniej wiaderka.
Co ciekawe, wnętrze krateru wulkanu jest miejscem pracy dla kilkudziesięciu górników. Pokonują kilka razy dziennie trasę góra-dół, dostarczając wydobytą siarkę do pobliskiej fabryki. Do tego celu używają specjalnych wiader, które niosą na plecach. Według naszego przewodnika jest to strasznie ciężka praca, ale też dobrze płatna. Jednak górnicy z uwagi na wdychanie trujących odpadów nie żyją długo – średnia długość życia to 45-50 lat.
Powrót na szczyt i wschód słońca
Maski mieliśmy założone przy wchodzeniu i schodzeniu, natomiast przez ponad godzinę siedzenia w kraterze maski nie były konieczne. Udało się nam nawet zjeść tam śniadanie. Po godzinnej przerwie zaczęliśmy powoli kierować się ku górze, aby zdążyć na wschód słońca. Wchodzenie okazało się dużo trudniejsze niż schodzenie. Musieliśmy przeciskać się przez tłum ludzi schodzących w dół na wąskiej ścieżce, pomiędzy głazami.
Gdy doszliśmy na szczyt krateru, zaczęło świtać. Dopiero wtedy można było zobaczyć, którędy schodziliśmy i jak wyglądała przepaść do wnętrza krateru. Widoki były przepiękne. Mogliśmy podziwiać turkusowe jeziorko, cały krater oraz otaczające nas inne wygasłe wulkany i szczyty.
Po wschodzie słońca ruszyliśmy w kierunku parkingu. Czekała nas jeszcze podróż na Bali.
Podróż na Bali
Po wypiciu gorącej herbaty kierowca podrzucił nas do Banyuwangi, skąd my, oraz innych 10 osób, mieliśmy prywatnego busa bezpośrednio do Denpasar na Bali. Dość szybko dojechaliśmy do portu. Przeprawa promem zajęła nam niecałą godzinę. Prom pamiętał pewnie jeszcze czasy przedwojenne i… można było na nim palić.
Najgorszym etapem podróży był przejazd przez samo Denpasar. Odcinek 15 km jechaliśmy ponad trzy godziny. Najgorsze miasto pod względem natężenia ruchu na świecie! Bali bardzo nas tym zraziło do siebie – nie rozumiemy, co ludzi przyciąga do tej wyspy. Zatrzymaliśmy się w hostelu, który oceniamy średnio – Beach Hut Hostel – na zdjęciach wyglądał dużo lepiej niż w rzeczywistości.
Na szczęście kolejnego dnia rano przylecieliśmy do Luan Bajo, gdzie mieliśmy rozpocząć czterodniowy rejs statkiem.
Anna