Trekking w okolicach Chiang Mai
Popularną atrakcją na północy Tajlandii są zorganizowane trekkingi. W samym Chiang Mai można przebierać w ofercie wszechobecnych agencji turystycznych; dostępne są wycieczki do rezerwatów słoni, odwiedziny górskich plemion, wizyty na farmach orchidei, objazdówki na rowerze, raftingi, spływy- czego dusza zapragnie!
Atrakcje można ze sobą łączyć; wybrać jeden dzień rozrywki, dwa lub nawet tydzień. Ceny katalogowe zaczynają się od 1200 bahtów (ok 120 zł) za jednodniowy trekking. Oczywiście jak w całej Tajlandii- wszystko można (i nawet trzeba!) targować. Nas jednak nie interesowały komercyjne wycieczki. Nie lubimy być prowadzeni za rączkę, wolimy swobodę i wybór miejsc, w których chcemy się zatrzymać na dłużej, by chłonąć wszystkimi zmysłami otoczenie. Szukamy spokoju i niezadeptanych szlaków, pięknych widoków, gór. A przy tym wszystkim lubimy się trochę zmęczyć z plecakiem na plecach.
Wymyśliliśmy więc sobie, że pojedziemy w tajskie góry. Na Doi Luang Chiang Dao. Na własną rękę. Gdzie nikt nie będzie nam mówił którędy i w jakim tempie mamy iść. Trekking w Tajlandii – to brzmi dość egzotycznie :)
Jak zorganizować samodzielnie trekking w Tajlandii?
Obszary górskie zajmują niewielką część Tajlandii i skupiają się w jej północnej i zachodniej części. Będąc w Chiang Mai mamy już do nich rzut beretem. Najwyższą górą jest łatwo dostępny Doi Inthanon (2595 m), na którego szczyt prowadzi droga asfaltowa, stąd pozostał poza naszym zainteresowaniem.
Po radach sympatycznego Pana z jednej z tajskich agencji turystycznych, udaliśmy się do położonego 75 km na północ Chiang Dao. Pomarańczowy autobus w kierunku Taton odjeżdża co pół godziny ze stanowiska czwartego na dworcu Chang Puak. Koszt przejazdu wynosi 40 batów (!!!) . Polecamy podróż wczesnym rankiem, my wyjechaliśmy około 6.00. W Chiang Dao powitał nas… chłód (tylko 15 stopni!) oraz mgła.
Trekking na Doi Luang Chiang Dao
Po szybkim śniadaniu w centrum miasteczka udaliśmy autostopem się w stronę Chiang Dao Cave (cena taksówki z centrum to około 300 batów). W rejonie jaskini znajdziecie sporo miejsc noclegowych – my spaliśmy w Chiang Dao Hut, które szczerze możemy polecić. Tego ranka rzeczy zostawiliśmy jednak w Chiang Dao Nest, gdzie przemiła Pani zdeponowała nasz bagaż bez żadnych opłat. Zabraliśmy jeden plecak i ruszyliśmy w górę drogą (zaznaczoną na mapach google jako droga nr 3024).
Szybko złapaliśmy stopa, gdyż do miejsca, w którym miała zacząć się nasza górska przygoda mieliśmy ok. 10 km asfaltem. Po ok 3 kilometrach podróży z roześmianą grupą tajskich nastolatków minęliśmy checkpoint, w którym zakupiliśmy bilety wstępu (teren Chiang Dao Wildlife Sanctuary) w cenie 200 bahtów od osoby.
Wysiedliśmy na parkingu po dalszych 7 km jazdy. Tam powitała nas tabliczka z napisem „no entry” oraz strażnik, który niechętnie wpuścił nas na wąską ścieżkę prowadzącą na szczyt- zabierając nam przy tym bilety, które zakupiliśmy na dole. Czytaliśmy wcześniej, że może nie być łatwo przejść przez kontrolę strażników. Na szczyt wybierają się przeważnie grupy zorganizowane, z opłaconym uprzednio przewodnikiem. Po krótkim lamencie Kasi (melodyjne „please, please”) udało się i nam; mogliśmy nieśpiesznie wędrować. Przed oczami mieliśmy już tylko zieleń tajskiej roślinności, a w uszach śpiew ptaków. Naszą wędrówkę najlepiej obrazują poniższe zdjęcia.
Mapa terenu Doi Luang Chiang Dao
Nie sądzę, aby gdziekolwiek była dostępna papierowa mapa okolicy. My korzystaliśmy z aplikacji Maps Me, dzięki której mapę terenu można ściągnąć na dysk telefonu i korzystać z niej offline. Pomimo, że nie sposób jest zgubić ścieżkę, to jednak na pewno będziecie czuć się pewniej z mapą. UWAGA! Mapy Google nie mają zaznaczonego szlaku na szczyt!
Szczyt Doi Luang Chiang Dao
Szczyt mierzy 2225 m wysokości, rozpościerają się z niego piękne widoki. Podobno najpiękniej jest tutaj o wschodzi słońca, gdy mgła rozlewa się w dolinach. Trekking można zorganizować także dwudniowo – pod szczytem widzieliśmy rozbite namioty. Być może czekały na kolejną grupę osób chcących podziwiać świtanie.
Nie spotkaliśmy węży, nic nas nie zjadło, po drodze minęliśmy zaledwie 6 osób. Gdy zeszliśmy na dół, po strażniku nie było już śladu, nam zaś pozostało radosne oczekiwanie na samochód, który jechałby w dół i mógłby rzucić nas do wioski. Niestety prawidła filozofii Tuda: „skoro coś rano jedzie w górę, wieczorem musi wracać do domu” w tym wypadku złośliwie nie chciały się ziścić; wszystkie samochody zmierzały bowiem w przeciwnym nam kierunku. Jako, że byliśmy już trochę głodni (przez dzień zjedliśmy konserwę przywiezioną z Polski i trochę ciastek) postanowiliśmy nie czekać i maszerować. Po prawie 40 minutach asfaltowej wędrówki z modlitwą– „o jakieś auto” na ustach zatrzymały się nam dwie dziewczyny, które podwiozły nas do wioski.
Całość zajęła nam 8 godzin – bierzcie pod uwagę, że mamy dość dużo pary w nogach. Dla mniej wprawionych w trekkingach wycieczka może trwać nawet 12 godzin. Zwróćcie także uwagę na przewyższenie, które od parkingu wynosi ponad 1200 metrów.