Cebu to długa i wąska wyspa znajdująca się około 600 km od Manili – stolicy Filipin. Na wyspie Cebu znajduje się miasto o tej samej nazwie z drugim największym lotniskiem w kraju. Do Cebu City dostaliśmy się lokalnymi liniami lotniczymi Cebu Pacific Air bezpośrednim lotem z Coron na Palawanie (247 zł z bagażem). Połączenie to jest niezwykle popularne wśród turystów, więc warto kupić bilety z dużym wyprzedzeniem. Warto dodać, że ze względu na krótki pas startowy na Coronie (Busuanga Airport), loty obsługiwane są przez stosunkowo niewielki samolot pasażerski ATR 72.
Pierwszy raz także spotkaliśmy się, aby na lotnisku dano nam parasolki do ochrony przed… słońcem. Bardzo miły gest :)
Wyspa Cebu jest popularną destynacją wśród turystów ze względu na przepiękne plaże, możliwość pływania z ławicami sardynek, żółwiami i rekinami, wysokie wodospady oraz góry, których najwyższy szczyt Osmena Peak wznosi się na wysokość 1073 m n.p.m.
Początkowo nasze plany zakładały spędzenie na Cebu niecałego tygodnia – głównie nurkując, chodząc po górach i podziwiając wspomniane wcześniej wodospady. Rzeczywistość, a raczej pogoda zweryfikowała nasze plany – praktycznie od początku grudnia na Cebu miały miejsce obfite opady deszczu, które były absolutną anomalią pogodową. Miejscowi tłumaczyli nam, że w poprzednich latach opady w tym czasie zdarzały się, ale nie było mowy o nieustannym deszczu, powodziach i podtopieniach.
Moalboal
Za nasz punkt wypadowy na Cebu obraliśmy miejscowość Moalboal, znajdującą się około 3-4 godziny drogi od Cebu. Większe miasta na wyspie są doskonale skomunikowane, więc nie ma żadnego problemu z dostaniem się z lotniska do Moalboal lub Oslob. Busik z Cebu do Moalboal kosztował 180 php, natomiast w drodze powrotnej wybraliśmy autobus, który był tylko nieznacznie droższy, bo kosztował trochę ponad 200 php, lecz był bardziej komfortowy.
Osmeña Peak oraz Casino Peak
Po kilkunastu dniach spędzonych na plażach i łodziach potrzebowaliśmy trochę zmienić otoczenie. Uznaliśmy, że dobrym celem będzie całodzienna wycieczka skuterem na najwyższy szczyt – Osmeña Peak oraz znajdujący się nieopodal Casino Peak. Wynajęliśmy na 24h godziny skuterek za 300 php i ruszyliśmy w głąb wyspy!
Wycieczka okazała się wymagająca nie tylko ze względu na odległość – sumarycznie przejechaliśmy ponad 100 km – ale także ze względu na niepewną pogodę oraz drogę, która miejscami była zalana, kręta, nieutwardzona i dość uciążliwa do jazdy.
Po około 2:30 h od wyjazdu z Moalboal zameldowaliśmy się na parkingu pod Osmeña Peak, gdzie zostawiliśmy skuter, zapłaciliśmy za bilet wstępu (20 php) oraz przewodnika (100 php) wraz z którym wybraliśmy się na szczyt. Szlak nie był wymagający nawet dla początkujących piechurów, wejście zajęło nam niecałe 15 minut.
Pan przewodnik wytłumaczył nam dojazd do parkingu znajdującego się pod Casino Peak, gdzie wybraliśmy się po zejściu ze szczytu. Dojazd do miejsca gdzie startuje szlak okazał się nie do końca oczywisty, a sam szlak bardziej wymagający – także dlatego, że zaczęło mocniej padać, przez co skała była dość śliska dla naszych miejskich adidasów. Widoki rozpościerające się z Casino Peak wynagrodziły nam trud wejścia na szczyt i fakt, że byliśmy już całkiem mokrzy.
WiFi w górach
W tym miejscu po raz pierwszy zetknęliśmy się z czymś, co nazwać można “automatem WiFi”. Jak tłumaczyła nam pani sprzedająca bilety, w górach jest problem z zasięgiem, oni mają wysoką antenę, więc kto chce, ten może przyjść i skorzystać z Internetu. Wrzucasz monetę, tworzy się sieć, łączysz się i już. Genialne i jakie proste!
Zejście z Casino Peak
Zejście z Casino Peak
Droga powrotna
Droga powrotna
Cóż, droga powrotna mimo, iż prowadziła już z górki nie była przysłowiową bułką z masłem. W połowie złapał nas ulewny deszcz, który nie odpuścił aż do końca wycieczki. Mimo deszczu i zimna byliśmy niesamowicie zadowoleni – krajobraz przez całą drogę się zmieniał i był przepiękny. Pozdrawiali nas i machali nam lokalni mieszkańcy, mogliśmy obserwować jak wygląda codzienne życie na filipińskiej, górskiej prowincji.
Egzotyczna ulewa
Kolejny dzień zweryfikował nasze ambitne plany – chcieliśmy nurkować oraz zobaczyć słynne Kawasan Falls. Z jednej strony przeziębienie Ani uniemożliwiło jej jakąkolwiek aktywność przez kolejne kilka dni, z drugiej strony ulewny deszcz zaczął powodować lokalne podtopienia i powodzie. Kawasan Falls zostało zamknięte, a my praktycznie utknęliśmy w naszym pensjonacie. W swoim życiu przeżyłem wiele ulewnych dni, szczególnie w wysokich górach, lecz jeszcze nigdy nie doświadczyłem tak bardzo intensywnych opadów, że niewiele pomagała kurtka przeciwdeszczowa i parasol.
Na naszą filipińską kartę SIM otrzymaliśmy kilka SMSów, coś na wzór polskiego Alertu RCB, które ostrzegały przed powodziami i lawinami błotnymi.
Nurkowanie z sardynkami i żółwiami na Panagsama Beach
Kolejnego dnia pogoda poprawiła się na tyle, że uznałem, iż warto spróbować wybrać się na Panagsama Beach – plażę słynącą z ławic sardynek, dużej rafy koralowej oraz żerujących nieopodal żółwi. Samo miejsce okazało się zgodne z opisami znajdującymi się w Internecie – rano ogromne ławice sardynek przypływają na granicę przepięknej rafy koralowej tworząc niezapomniany spektakl.
Problemem okazali się, jak to zazwyczaj bywa – turyści. Plaża była przepełniona hałasującymi grupami ludzi, większość z nich nie potrafiła pływać, więc zebrani byli przez przewodników w grupy wokół boi, które to następne były ciągnięte przez tychże przewodników. Mimo zakazu, ludzie stali na rafie koralowej, dotykali ją, niektórzy nawet nurkowali do dna i zbierali muszle oraz… kamienie. Przykro było na to wszystko patrzeć.
Żółwie na White Beach
Po godzinie uznałem, że żółwie wcale takie głupie nie są i na pewno nie będą jeść w miejscu, gdzie jest tyle ludzi. Przeniosłem się zatem na White Beach znajdującą się około 6 kilometrów dalej. Na Białej Plaży przywitały mnie lekkie przebłyski słońca, mętna woda oraz… zdumiewający brak ludzi. Kilka osób leżało na piasku, grupa Filipińczyków pływała przy brzegu, jakieś zmęczone pieski leniwie chodziły po plaży. Było to totalnie przeciwieństwo brzykiej i zatłoczonej plaży w Moalboal…
Ubrałem maskę oraz rurkę i wszedłem do wody. Początkowe kilkanaście metrów nie napawało mnie optymizmem, woda była mętna, dużo było w niej wodorostów i kamieni. Po jakimś czasie woda zaczęła być bardziej błękitna aż nagle… niemalże zderzyłem się z napływającym z naprzeciwka żółwiem. Zwierzę lekko skręciło w prawo wymijając mnie, a ja zacząłem spokojnie płynąć za nim. Było to jedno z najbardziej surrealistycznych doświadczeń w moim życiu – przez prawie 10 minut pływałem z żółwiem, który zaprowadził mnie do jednej z najpiękniejszych raf koralowych jaką do tej pory widziałem. Byłem tam kompletnie sam – ja, żółw i tysiące kolorowych rybek. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że jestem dość daleko od brzegu i czas powoli wracać, bo tracę siły.
Po chwili odpoczynku na plaży jeszcze trzykrotnie starałem się znaleźć żółwie w tym miejscu – niestety bezskutecznie. A może i dobrze? Niech spokojnie żyją sobie w oceanie niedrażnione przez nachalnych turystów z całego świata…
Uciekamy z Cebu
Popołudnie okazało się równie tragiczne, jak poprzedni dzień – po obiedzie znów zaczęło mocno padać. Dobrze, że wczoraj podjęliśmy decyzję o przebookowaniu biletów i wcześniejszym locie do stolicy Filipin. Sprawdzając prognozę pogody zobaczyliśmy, że w okolicy wulkanów znajdujących się niedaleko Manilii ma być słoneczna pogoda.
Na Cebu spędziliśmy 3 pełne dni, z czego pół dnia można byłoby uznać za w miarę słoneczne. Nigdy w życiu nie przeżyłem tak obfitych opadów deszczu, jak wówczas. Żal nam było miejscowych, którzy narzekali, że przez deszcz jest zdecydowanie mniej turystów, niż w poprzednich latach, a przyszły rok może być gorszy, bo turyści mogą bać się przyjechać w tym czasie na Cebu z obawy przed opadami. A przecież na początku roku jest sezon i pogoda powinna być doskonała…
Łukasz