Uciekając z Cebu przed deszczową pogodą mieliśmy niemały orzech do zgryzienia. Początkowo planowaliśmy pojechać na północ wyspy Luzon, w okolice miejscowości Batad i Sagada, aby zobaczyć tarasy ryżowe oraz tak zwane “wiszące trumny”. Jednak prognoza pogody zapowiadała tam nie tylko obfite opady deszczu, ale i temperaturę w okolicach 15 stopni. Uznaliśmy, że jedno kilkudniowe przeziębienie nam wystarczy i za nasz kolejny cel obraliśmy miasto Angeles, znajdujące się 100 kilometrów na północ od Manili. To właśnie w okolicy Angeles znajdują się dwa wulkany – wygasły Arayat i aktywny Pinatubo. Co więcej, w tym rejonie pogoda na kolejne dni zapowiadała się bardzo dobra.
Gdzie spać w Angeles?
Nocleg zarezerwowaliśmy w bardzo urokliwym pensjonacie La Casa Pension & Blue Boar Inn niedaleko lotniska Clark. Dopiero w drugim dniu zorientowaliśmy się, że nocujemy w bardzo specyficznej dzielnicy. Właścicielem hoteliku był weteran wojenny USA, co nie było niczym przypadkowym, gdyż w całej dzielnicy było mnóstwo emerytowanych wojskowych, którzy upodobali sobie Clark jako miejsce… seksturystyki i spotkań “po latach”. Przy głównej ulicy naliczyliśmy kilkanaście klubów nocnych zarówno dla klienteli heteroseksualnej, jak i homoseksualnej. Mimo dość osobliwego charakteru miejsca czuliśmy się tam bezpiecznie, spacerując zarówno w dzień, jak i w nocy.
Mount Arayat
Jako nasz pierwszy cel obraliśmy Mount Arayat – wygasły wulkan o wysokości 1033 m. n.p.m. dumnie górujący nad okolicą. Arayat jest wygasłym wulkanem, jednakże brak jest historycznych zapisów o jego erupcji. Sama góra dzieli się na dwa wierzchołki – północny i południowy, połączone tak zwanym Trawersem Arayatu. Najłatwiejszy i najszybszy szlak prowadzi na wierzchołek północy, na którym to znajduje się posterunek policji pilnujący czegoś w rodzaju stacji przekaźnikowej lub radiowej. Realny czas wejścia i zejścia na wierzchołek północny wynosi od 3 do 5 godzin, natomiast trawers od 8 do 10 godzin.
Jak wejść na Mount Arayat?
Dostępne w Internecie opisy wejścia na Arayat nie były jednoznaczne. Większość komentatorów twierdziła, że jest to stosunkowo trudna góra, na której zdobycie oraz zejście należy poświęcić około… 8 godzin. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć – jednym problemem, aby wejść na Arayat jest dojazd do punktu startowego.
Nocując w Angeles należy trycyklem lub jeepney dojechać do centrum handlowego MarQuee Mall (150 php). Na przystanku znajdującym się w tym miejscu trzeba wsiąść do jeepneya (25 php) jadącego do Magalang i poprosić o zatrzymanie się obok postoju trycykli w dzielnicy San Nicolas I (niedaleko Magalang Municipal Hall). Dalej należy złapać trycykla i kierować się do DENR Checkpoint (150 / 200 php).
To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się szlak na szczyt Arayatu. Konieczne jest wykupienie biletu wstępu (100 php / osoba ) do Parku Narodowego oraz opłacenie obowiązkowego przewodnika. Dla obcokrajowców cena wynosi 1000 php na jedną grupę. W punkcie kontrolnym – na terenie parku dostępne są sanitariaty oraz coś w rodzaju małego straganu, gdzie kupić można owoce, kawę, wodę i słodycze. Jednakże sugerujemy, aby prowiant na wycieczkę zakupić wcześniej bo wiodącymi produktami możliwymi do zakupu były pół kilogramowe worki z tamaryndowcem oraz ogromne i bardzo smaczne mango.
Checkpoint i wejście do parku narodowego znajduje się mniej więcej w połowie drogi krzyżowej, której to stacje zbudowane są na zboczu góry. Mniej więcej w ¼ drogi po odbiciu w lewo znajdziemy Banal A Bunduc Dalan Ning Krus, czyli ogromny pomnik Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego, coś na wzór naszego rodzimego ze Świebodzina.
Jak wygląda szlak na Arayat?
Jak we większości miejsc na Filipinach, konieczność opłacenia przewodnika nie wynika z niebezpieczeństwa czy obiektywnych trudności, lecz jest raczej formą wsparcia lokalnych społeczności, które żyją z odwiedzających kraj turystów. Nie inaczej jest z wejściem na Arayat – nasza przewodniczka była dobrym kompanem podczas wędrówki, robiąc nam zdjęcia oraz opowiadając o rodzimej faunie i florze. Przewodniczka narzekała, że po pandemii koronawirusa turystów jest znacznie mniej, ale mają nadzieję, że w najbliższych latach ich liczba przynajmniej dorówna okresowi sprzed pandemii.
Sam szlak nie jest wymagający. W kilku miejscach znajdują się liny, przydatne po opadach deszczu, gdy ziemia jest mokra lub wilgotna. Ścieżka prowadzi przez bardzo gęsty las, miejscami przypominający filmową dżunglę. Szczególnie zapadały nam w pamięć dźwięki owadów i drzew, które niczym nie przypominały odgłosów naszych lasów. Wejście na szczyt raczej spokojnym tempem zajęło nam około 2 godzin.
Widok ze szczytu
Szlak na Arayat
Dźwięki bambusa
Z polanki szczytowej rozpościerał się ciekawy widok na okolicę oraz wierzchołek południowy – dopiero z tego miejsca zrozumiałem dlaczego trawers całej góry jest tak długi. Przejście pomiędzy wierzchołkami jest rzadko uczęszczane i koniecznie jest przedzieranie się przez zarośla. Nieśpiesznie schodząc ze szczytu zahaczyliśmy jeszcze o White Rock, z którego to miejsca doskonale było widać Angeles oraz Clark, gdzie mieszkaliśmy.
Cała wycieczka zajęła nam około 4:30h z założeniem, że nie spieszyliśmy się wcale. Opisywane w Internecie przejścia ośmiogodzinne albo dotyczą ludzi, którzy nie mają absolutnie żadnej kondycji albo robią niesamowicie długie przerwy. Pamiętajcie aby wziąć ze sobą duży zapas wody, wilgotność w tym miejscu była zdecydowanie wyższa niż w mieście. Wycieczkę warto rozpocząć wcześnie rano. Już w okolicach południa temperatura i wilgotność zaczęła niesamowicie mocno doskwierać mimo tego, iż większość szlaku poprowadzona była w cieniu.
Wulkan Pinatubo – miejsce ze smutną historią
Wulkan Pinatubo określany jest w przewodnikach i Internecie jako jedna z największych atrakcji Filipin. I w rzeczywistości tak jest – ze wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami popularności.
Na szczyt Pinatubo, a raczej w okolice jego zalanego krateru można wybrać się tylko wraz z zorganizowaną wycieczką oraz licencjonowanym przewodnikiem. Nasz wybór padł na firmę TRIPinas Travel and Tour – gdzie za tak zwany “shared group tour” zapłaciliśmy 2500 php za osobę. W cenie był transfer komfortowym vanem z Angeles, przejazd 4×4 do punktu rozpoczęcia szlaku oraz wszystkie opłaty środowiskowe i bilety wstępu. Naszą wycieczkę dzieliliśmy wraz z parą turystów z Izraela. W sumie były nas 4 osoby. Nieźle, prawie jak wycieczka prywatna, która kosztowała ponad 5000 php od osoby.
Jak wygląda wejście na Pinatubo?
Punktualnie o 5 rano spod pensjonatu odebrał nas kierowca TRIPinas. Po niecałej godzinie dojechaliśmy do Capas Satellite Tourism Office, będącego czymś w rodzaju miejsca przesiadkowego dla turystów. Podpisaliśmy oświadczenia o dobrym stanie zdrowia, wieku i adresie zamieszkania. Następnie po szybkim śniadaniu wraz z lokalnym przewodnikiem i kierowcą zapakowaliśmy się do starego jeepa 4×4. To właśnie teraz rozpoczęła się właściwa część naszej wycieczki. Samochodem terenowym przez trochę księżycowy, a trochę wulkaniczny krajobraz jechaliśmy ponad godzinę aby dotrzeć do punktu, w którym kończy się droga, a rozpoczyna szlak do zalanego krateru wulkanu.
Mimo wielu terenówek zaparkowanych na prowizorycznym parkingu, na szlaku nie było tłumów. Spokojnym tempem szliśmy w górę korytem rzeki, raz po raz przechodząc po kamieniach przez wodę. Krajobraz był bardzo zróżnicowany. Wraz z upływem czasu koryto rzeki zwęziło się, tworząc coś w rodzaju wąwozu z niezwykle bujną i zieloną roślinnością kontrastującą ze wcześniejszym księżycowym pyłem i piaskiem.
Także i tutaj internetowe opisy nie pokrywały się z rzeczywistością – do punktu docelowego doszliśmy w niecałą godzinę, robiąc w międzyczasie dużo zdjęć i przerw. Szlak jest bardzo łatwy i niewymagający, poradzą sobie nawet osoby nie mające dobrej kondycji.
Krater i jezioro Pinatubo
Po godzinie lekkiego trekkingu osiągnęliśmy miejsce docelowe, będące de facto punktem widokowym znajdującym się kilkanaście metrów nad taflą jeziora Pinatubo powstałego po erupcji wulkanu w 1991 roku (ponad 800 osób zginęło, a kilka tysięcy zostało rannych). Od kilku lat ze względu na duże zanieczyszczenie wody kategorycznie zakazana jest kąpiel oraz schodzenie w dół do jeziora. Co ciekawe, na starych fotografiach widać turystów kąpiących się w wodach Pinatubo. Z tego miejsca rozpościera się wspaniały widok na zalany krater oraz opadające w dół zbocza wulkanu, którego najwyższy punkt wznosi się na wysokość 1486 m. n.p.m.
Dla spragnionych i głodnych turystów Filipińczycy przygotowali kilka straganów, na których kupić można grillowane mięso, zimne napoje, słodycze oraz trochę kiczowate magnesy na lodówkę. Po godzinnym odpoczynku i leniuchowaniu rozpoczęliśmy zejście. Po 50 minutach doszliśmy do naszego jeepa, którym następnie zjechaliśmy aż do parkingu. W tym czasie warunki pogodowe zmieniły się, temperatura wzrosła, powietrze stało się suchsze, a co za tym idzie – jazda odkrytym 4×4 była mniej komfortowa. Pył i piasek wszedł chyba we wszystkie zakamarki naszych ubrań i plecaka oraz we włosy. W tej sytuacji warto mieć kurtkę przeciwdeszczową, która lepiej uchroniłaby nas przed wszechogarniającym pyłem :)
Przed 13.00 byliśmy już na parkingu. Dobry czas zważywszy na to, że w ten sam dzień planowaliśmy się dostać do Tagaytay.
Droga 4×4
Szlak do krateru
Przejeżdżamy przez rzekę
Czy warto jechać na Pinatubo?
Jak na warunki filipińskie Pinatubo nie jest tanią atrakcją. Jednak w naszym odczuciu, mimo komercyjnego charakteru całej wycieczki – jest to miejsce warte odwiedzenia i zobaczenia. Szczególnie polecamy połączenie wycieczki z wejściem na opisywany powyżej Arayat. Dwa wulkany mimo, iż nie są podobne do siebie, dostarczą Wam trochę zmęczenia, emocji, adrenaliny i obcowania z naturą. W każdym dniu doświadczycie czegoś innego.
Łukasz