Jutrzejsza rozprawa apelacyjna w sprawie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej będzie sprawdzianem dla instytucji Państwa. O ironio, nie twierdzą tak tylko członkowie SONŚ, których konstytucyjne prawo wolności stowarzyszenia zostało w moim odczuciu złamane, ale tak zwani polscy patrioci, którzy w wyrokach wydawanych w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej oczekują odbicia rzeczywistości, którą sami sobie wyobrażają.
Ta nieliczna, ale bardzo głośna grupa ludzi ubzdurała sobie, że jeśli czegoś zakażemy, to nie będzie istniało. Trochę jak z małym dzieckiem, które myśli, że jak zamknie oczy, to go nie widać. Z uporem bajtla uważają, iż wszelkie próby już nie rejestracji, ale nawet głośnego mówienia o stowarzyszeniach mających w sobie słowa „narodowość śląska” godzi w polski interes narodowy.
Mamy do czynienia z klasycznym lękiem przed nieznanym. Obawa dotyczy wroga, któremu trudno jednoznacznie coś zarzucić, ale jednocześnie jest on potencjalnie dobrym celem. Bo przecież deklarowanie przynależności narodowej lub etnicznej innej niż polska, nie może być intencjonalnie pozytywne lub neutralne…
Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej bez względu na jutrzejszy wyrok powinno podziękować zarówno polskiej prawicy, jak i polskim sądom. Dotychczas było to stowarzyszenie, które robiło dużo dobrego, ale o którym wieść nie rozchodziła się poza zamknięty krąg ludzi. Bo kogo w Poznaniu czy w Krakowie interesuje książeczka wydana po śląsku, w której autor pisze coś o filozofii, literaturze i tęsknocie? I nagle dzięki wyrokowi Sądu Najwyższego stanęli w centrum uwagi tak bardzo, że na jutrzejszą rozprawę Prezes Sądu Okręgowego w Opolu zarządził wprowadzenie kart wejściowych.
W oczekiwaniu na jutrzejszą decyzję, polecam wszystkim zainteresowanym lekturę uzasadnienia grudniowego wyroku Sądu Najwyższego. Zatrważający jest nie tyle sam wyrok, co pisemne uzasadnienie w którym sędziowie mieszają przepisy prawa z pojęciami politycznymi, społecznymi i socjologicznymi.