Mikołów, 40-tysięczne miasto w województwie śląskim zamierza wprowadzić budżet obywatelski, zwany także przez niektórych partycypacyjnym. W dużym skrócie polega on na wydzieleniu z ogólnego budżetu miasta małego procenta środków pieniężnych, których cel wydania leży w gestii społeczności lokalnych. Działanie budżetu obywatelskiego czasem różni się w zależności od miasta, ale zazwyczaj polega na zgłoszeniu pomysłu lub inicjatywy, a następnie na głosowaniu na zebranie i zatwierdzone projekty.
A na co to komu?
Idea budżetów obywatelskich jest bardzo dobra. W założeniu miasto oddaje część swoich kompetencji w ręce mieszkańców, którzy przecież najlepiej wiedzą, czego brakuje w ich najbliższym otoczeniu. Budżet partycypacyjny ma także szansę integrować wspólnoty lokalne. Aby zgłosić dany pomysł należy zebrać określoną ilość podpisów. Na etapie głosowania potrzeba jest także mobilizacja mieszkańców aby zebrać się i oddać głos na określony pomysł.
Nie wszystko złoto…
Założenie budżetów partycypacyjnych jest zasadniczo pozytywne i godne naśladowania. Obawiam się jednak, że dla wielu miast budżet obywatelski jest drogą na skróty, która pomija bardzo ważny etap budzenia i budowania społecznej świadomości mieszkańców miast i wsi. Na podstawie mojego rodzinnego miasta – Łazisk Górnych obserwuję, że łaziszczanie nie wiedzą lub nie czują, że możliwa jest współpraca na linii obywatel – radny. Na nieoficjalnym profilu miasta, który prowadzę, co chwilę można usłyszeć narzekania na radnych i władze. Na moje pytania, czy swoje pomysły i obiekcje zgłaszali gdzieś indziej niż w komentarzu na Facebooku, słyszę odpowiedź – nie.
Warto zadać dwa pytania:
- Czy nieaktywni społecznie mieszkańcy dzięki budżetowi partycypacyjnemu staną się aktywni?
- Czy hipotetycznie zgłoszone inicjatywy poprzez budżet obywatelski nie miałyby szans powodzenia, gdyby zostały przedstawione na sesji rady miasta przez radnego wraz z mieszkańcami, od których dany pomysł wyszedł?
Radny powinien nam służyć
Wybory do rady w małych miastach są genialną lekcją oddolnej demokracji. Nierzadko wystarczy tylko kilkadziesiąt głosów, aby dana osoba została radnym. W odróżnieniu od dużych miast – w Łaziskach lub w Mikołowie wszyscy znają swojego przedstawiciela, bo zazwyczaj jest nim nasz znajomy lub sąsiad. Wpływ na to, co dzieje się w mieście mamy dzięki temu ogromny! Nie musimy zbierać 100.000 podpisów, aby Sejm zajął się naszym projektem ustawy. Wystarczy na zakupach zagadać radego i powiedzieć mu o naszych potrzebach. Może chcielibyśmy wymienić piasek w piaskownicy lub zamontować nową latarnię niedaleko przejścia dla pieszych?
Cóż zatem robić?
Być może u mnie w mieście organizowane są jakieś spotkania z radnymi i władzami miasta. Być może istnieją także konsultacje społeczne dotyczące ważnych kwestii. Jeżeli takowe mają miejsce to jestem przekonany, że są, ponieważ być muszą. Nigdy na takim spotkaniu nie byłem i tylko o kilku słyszałem, a mieszkałem w Łaziskach przez 25 lat. Władza nie lubi pytać się obywateli o zdanie, bo partycypacja władzy oznacza mniejsze wpływy.
Budżety obywatelskie mogą doskonale sprawdzać się w dużych miastach, gdzie możliwość „wspólnego rządzenia” obywateli i radnych jest bardzo ograniczona ze wzglądu na dużą liczbę mieszkańców. W małych i średnich miastach istnieje ogromne niebezpieczeństwo zaistnienia pozornej demokracji. Oto daliśmy wam 200.000 zł, które możecie wydać na dowolny, zaakceptowany przez nas cel. Teraz możecie nam dać spokój. Prawdziwa partycypacja na poziomie miejskim nie polega tylko na głosowaniu i subiektywnym wyborze pożądanych inwestycji. To przede wszystkim spoglądanie na ręce radnych przy wszystkich decyzjach przezeń podejmowanych. To także spotkania, dyskusje, wspólne analizy. Budżet obywatelski powinien być jednym z etapów rozwoju społecznej aktywności. Nigdy nie może być celem i końcem.