Wpis ten pochodzi sprzed kilkunastu lat, kiedy dopiero zaczynałem blogować. Pozostawiłem go, jako relikt historii. Trochę dla potomnych.
// Artykuł napisany do szkolnej gazetki „Cooltura”. //
Cóż może sprawić uczonemu więcej satysfakcji, niż dokonanie niebywałego odkrycia. Gdy praca jego zostaje w godziwy sposób nagrodzona, gotów jest, jak Archimedes wybiec na ulicę i krzyknąć – „Eureka”. Osiągnięcie zaszczytnego miana „geniusza” zachęca do intensywniejszych badań i zdobycia jeszcze większego rozgłosu.
Jak stwierdził Karol Darwin: „Moją miłość do nauk przyrodniczych (…) rozbudzała w znacznym stopniu ambicja zyskania szacunku u mych kolegów przyrodników”. Dla dużej części naukowców chęć sławy była główną siłą napędową ich działań. Postęp techniczny, począwszy już od XVII w. musiał wywołać zjawisko dublowania niektórych odkryć. Większość sporów udało się rozstrzygnąć w dość krótkim czasie „za porozumieniem stron”. Jednak niektórzy naukowcy nie byli skłonni dzielić się „pierwszym miejscem”.
Newton, znany ogólnie jako autor „prawa powszechnego ciążenia”, oprócz fizyki zajmował się też astronomią, filozofią, matematyką.
W 1673 r. Isaac Newton i Gottfried Wilhelm Leibniz (niemiecki filozof i matematyk) niezależnie od siebie rozwinęli teorię rachunku różniczkowego. Ten pierwszy nie mógł znieść gorzkiego smaku „porażki moralnej”. Kolejne lata Sir Newton spędził na polemice z Leibnizem, starając się udowodnić swe pierwszeństwo w odkryciu.
Dopiero w późniejszym czasie, wykorzystując swoje stanowisko w Towarzystwie Królewskim, twórca powszechnego prawa grawitacji, powołał specjalną komisję, która ustaliła prymat w odkryciu rachunku różniczkowego.
W jej skład wchodzili wyłącznie uczniowie Newtona…
Należy także zwrócić uwagę na inny ciekawy aspekt.
Cóż może bardziej motywować sportowca niż „oddech współzawodnika” na swoich plecach. Nie inaczej jest z naukowcami. Świadomość, iż ktoś inny także pracuje nad hipotetycznym problemem, dodaje energii, chęci do dalszej pracy, oraz szukania coraz to nowszych, prostszych rozwiązań.
Radość będzie większa, jeśli się wie, że pokonało się nie tylko własne bariery, ale także innych uczestników „gry”.
Nagroda Nobla, przyznawana od 1905 r., nie obejmuje matematyki. Powód, jak zawsze prozaiczny, miłość. Żona fundatora nagrody zdradzała go właśnie z matematykiem.
Nie dziwię się, dlaczego Nobel tak bardzo znienawidził Królową Nauk. Ale do rzeczy…
W matematyce wyróżnieniem rangi Nobla jest Medal Fieldsa, przyznawany co 4 lata podczas kolejnych kongresów, czterem autorom najbardziej docenionych prac.
W 2002 roku, bliżej nieznany śmiertelnikom Grigorij Perelman, udowodnił Hipotezę Poincarego, będącą jedną z „siedmiu tajemnic nowego tysiąclecia”. Nie przyjął miliona dolarów przewidzianej nagrody, „Matematycznego Nobla” oraz ofert renomowanych uczelni z całego świata. Uczony, z wyglądu przypominający Rasputina, zaszył się w swoim świecie pełnym ksiąg i wzorów, niedaleko Petersburga w Rosji.
Przykłady Newtona i Perelmana ukazują nam dwa całkiem różne światy nauki.
Pierwszy – bezwzględny wyścig szczurów, rozgrywający się już w XVII wieku, niemający na względzie zasad moralnych i przyzwoitości.
Człowiek zdolny jest wykorzystać swoje duże wpływy do osiągnięcia zamierzonych celów, nie zawsze zgodnych z sumieniem czy ogólnie wyznawanymi wartościami. Niejednokrotnie chęć zapewnienia sobie sławy bywa wręcz obsesyjna.
Drugi- absolutna bezinteresowność w dążeniu do celu, odrzucenie wartości materialnych, tytułów profesorskich oraz uznania – obiektu pożądania od początku dziejów ludzkości.
Zastanowić się można, która postawa jest godna pochwały.
Jak wiadomo, sława jest następstwem pewnych działań człowieka. Jaki sens miałaby na przykład próba pobicia rekordu świata w biegu na sto metrów w środku Afrykańskiej dżungli czy stworzenie niezawodnego systemu operacyjnego i trzymanie go tylko na swoim komputerze?
Człowiek z natury dąży do swoich „pięciu minut”, czy to w szkole poprzez rozwiązanie zadania „z gwiazdką” na fizykę, czy w laboratorium odkrywając budowę cząsteczki DNA.
Od nas zależy jak wykorzystamy dane nam umiejętności. Możemy dzielić się nimi w zaciszu swojego gabinetu lub przemawiając do tłumu czy też stając na uniwersyteckiej katedrze.
Nie każdy dorósł do zdobycia renomy. Sława obliguje, ale też zniewala…
Zadaj sobie pytanie. Czy Ty będąc sławnym, czerpałbyś z tego korzyści materialne, czy raczej poszedłbyś przykładem Perelmana – własna satysfakcja była by dla Ciebie największa zapłatą