Zastanawiając się nad współczesnością doszedłem do smutnej konstatacji, że za Ślązakami nie stoi nikt. Nie mamy za sobą możnych mocodawców i państw narodowych. Byliśmy samotni w przeszłości – walcząc w nie naszych wojnach, oraz gdy zabijano nas, błędnie przyjmując że jesteśmy tymi, którymi nigdy nie byliśmy. Dzisiaj również jesteśmy sami.
Od obalenia komunizmu w 1989 roku jesteśmy poniewierani przez polityków, którzy w najlepszym wypadku, są nam neutralni, a w najgorszym – prowadzą przemyślaną politykę polonizacyjną bezpośrednio skierowaną w mniejszość śląską. Pogarda, z jaką „polska prawica” traktuje od kilku lat śląskie aspiracje językowe i narodowe jest całkowicie sprzeczna z logiką.
Szerzej na ten temat możecie przeczytać w napisanym przeze mnie eseju pt. „Prawica przegrywa walkę o śląskość. Czy lewica zbierze głosy Ślązaków?”, będącym polemiką do artykułu opublikowanego na łamach Klubu Jagiellońskiego. W kilku słowach powiem, że w moim przekonaniu prawica traci siły na niedającą żadnych wymiernych efektów walkę z wyimaginowanym wrogiem, który w jej mniemaniu ukazał się w postaci „śląskości”, zamiast stworzyć i realizować racjonalny projekt emancypacyjny Ślązaków względem państwa polskiego.
Systemowa niechęć do mniejszości
W najbliższym czasie nie możemy niestety spodziewać się radykalnej zmiany systemowego podejścia do kwestii mniejszości narodowych i etnicznych. Świadczy o tym m.in. opublikowane niedawno rozporządzenie zmniejszające wymiar dodatkowego nauczania języka niemieckiego dla uczniów (także obywateli polskich) należących do mniejszości niemieckiej. Zgodnie z rozporządzeniem, od września liczba dodatkowych zajęć z języka niemieckiego została zmniejszona z trzech godzin, do jednej. Warto pamiętać, że za mniejszością niemiecką stoi najpotężniejszy i najbogatszy kraj Unii Europejskiej. Rozporządzenie uderzające bezpośrednio w tą mniejszość z jednej strony zastanawia, z uwagi na fakt, iż teoretycznie może to mieć wpływ na relacje z naszym sąsiadem, a z drugiej zaś nie zaskakuje, bo łatwo sobie wyobrazić, co mogło kryć się za tą decyzją, i jaki cel jej przyświecał.
Czy brak systemowego wsparcia państwa może sprawić, że śląska różnorodność rozpłynie się w masie dominującej polskości?
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna i niejednoznaczna. Na pewno uporczywe nazywanie Ślązaków Polakami nie sprawi, że porzucą oni swoją tożsamość na rzecz narzucanej. Intuicja podpowiada, że skutek może być, a nawet jest, odwrotny Na powyższe wskazuje m. in. szczególnie duże zainteresowanie Ślązaków ubiegłorocznym Spisem Powszechnym. Ślązacy otrzymali oficjalne narzędzie, które pozwoliło im formalnie i w świetle prawa zadeklarować swoją przynależność narodową. Dla przeciętnego obywatela Polski spis był raczej nudnym obowiązkiem, którego celowość często była podważana. Dla Ślązaków sam akt spisu był niejednokrotnie postrzegany w kategoriach godnościowych oraz tożsamościowych.
Rodzice jako „transmiter” śląskości?
Inaczej zaś sprawa się ma z kwestią edukacji i wsparcia kulturowego śląskiej mniejszości.
Można założyć, że to na rodzicach oraz pozostałych członkach rodziny spoczywa obowiązek przekazywania dzieciom śląskiego kodu kulturowego i przede wszystkim – nauki języka. Bo gdzie, jak nie w domu rodzinnym, najlepiej przekazana zostanie młodszemu pokoleniu wiedza na temat kultury i historii Śląska? Niestety przyjmując, że leży to w gestii rodziców, niewykluczone jest napotkanie na pewne problemy czy trudności.
Po pierwsze, w typowo śląskich domach regionalne obyczaje przekazywane są naturalnie poprzez ich transfer ze starszego pokolenia na młodsze. W przypadku używania czy nauki języka śląskiego nie jest to aż tak oczywiste. Większość osób urodzonych w latach 80. i 90. nie mówi po śląsku tak dobrze jak ich rodzice czy dziadkowie, zatem nie nauczą oni swojego potomstwa płynnego mówienia po śląsku. Można przypuszczać, że ich dzieci zakończą naukę języka śląskiego na przyswojeniu podstawowych śląskich zwrotów i słów, które używane będą raczej jako ciekawostka etnologiczna bądź wtrącenie pojedynczego słówka w zdanie, niż standardowy sposób komunikacji.
Po drugie, domowe lekcje języka, kultury i historii przypominają bardziej niechlubne czasy totalitaryzmów, gdzie rodzice tworzyli w domu swoisty drugi obieg informacji, mający na celu przekazanie dzieciom wiedzę, której z oczywistych względów nie mogły dowiedzieć się w szkolnej ławie. W taki sposób w śląskich rodzinach przetrwała wiedza o tragicznych wywozach Górnoślązaków po 1945 roku oraz polskich komunistycznych obozach koncentracyjnych. Współcześnie za mówienie prawdy historycznej nie grożą żadne represje polityczne, niemniej można odczuć, że podejmuje się działania mające na celu, przekazywanie w szkołach „prawdziwej” wersji historii. A jak wiemy, zdarza się przemilczać niewygodne dla państwa i narodu fakty i wydarzenia historyczne.
Po trzecie, wiedza przekazywana przez najbliższych obarczona jest ryzykiem sporego subiektywizmu, który sam w sobie nie jest niczym nagannym, jednak często uniemożliwia poznanie „całej rozciągłości śląskości”. Przykładowo, śląska kopa przygotowywana jest tylko w rejonie Ornontowic i Pszczyny, gdzie z kolei zupa siemieniotka nie jest znana. Podobnie przekazywanie informacji związanych z wydarzeniami historycznymi. Na ogół historia opowiadana z pokolenia na pokolenie dotyczy tych wydarzeń, w których udział brali przodkowie bądź tych, które w jakiś sposób bliższe są osobom opowiadającym. Stąd w moim przypadku dużo uwagi poświęcam pamięci Tragedii Górnośląskiej, a mało Powstaniom Śląskim, gdyż w domu rodzinnym żywe są wspomnienia pradziadka, który w 1945 był wywieziony w głąb Związku Radzieckiego.
Po czwarte, nie każdy ma czas oraz wystarczającą wiedzę, aby przekazywać najmłodszym członkom rodziny informacje na temat Śląska, czy jak wyżej wskazałem, uczyć języka śląskiego. Poza tym, z takich powodów państwa rozwinięte organizują publiczną edukację dla dzieci i młodzieży.
Wiele jest w rękach samych Ślązaków
Warto zastanowić się nad tym, co my Ślązacy moglibyśmy zrobić, aby pomóc rodzicom w szerzeniu świadomości na temat szeroko pojętej śląskości u kolejnych pokoleń Ślązaków. Na myśl przychodzi mi polecanie książek i publikacji skierowanych do dzieci i młodzieży (dostępnych m. in. na Silesia Progress lub Gryfnie), mających na celu zagłębienie się w śląską kulturę.
Nie wydaje mi się, że wprowadzenie w szkołach przedmiotów związanych z edukacją regionalną (które skądinąd prowadzone były przez jakiś czas w Rybniku z inicjatywy tamtejszego Urzędu Miasta) zajęć czy lekcji z języka śląskiego, śląskiej literatury i/lub regionalnej historii byłoby czymś wysoce niepożądanym i szkodliwym. Mimo, to rządzący (nie tylko obecna władza, ale każda wcześniejsza, i niewykluczona że przyszłe również) z jakichś względów nie dają przyzwolenia na finansowanie nauczania w szkołach na temat historii Górnego Śląska, czy też języka śląskiego.
Dlaczego jesteśmy postrzegani jako zagrożenie?
W tym miejscu warto przytoczyć, do rozważenia przez Was, pytania zadane w wyżej wspomnianym felietonie: Czy konserwatyści nie powinni stać na stanowisku, że wraz ze śmiercią ostatniego użytkownika śląskiego języka państwo polskie starci ogromne dziedzictwo, z którego jak powtarzają, są tak bardzo dumni? Czym język kaszubski różni się od języka śląskiego, że ten pierwszy może liczyć na wsparcie państwa, a drugi już nie?
Nie jestem przekonany, czy zmiana rządzących na jakąkolwiek inną opcję spowoduje korektę polityki prowadzonej względem Ślązaków. Jeżeli tak, to mam nadzieję, że stanie się ona mniej uporczywa i nachalna. Jednak na pewno nie będzie przyjazna. W jednolitej etnicznie Rzeczpospolitej walka o emancypację narodową jest niezwykle trudna i pozostanie trudna jeszcze przez dłuższy czas. Zwłaszcza, że często spotykamy się z niezrozumieniem własnej tożsamości – przecież mówicie po polsku i macie polskie obywatelstwo – słyszymy – chodzicie do tych samych szkół, oglądacie te same filmy…
fot. fot. Jakub T. Jankiewicz | CC BY-SA 2.0 | flickr.com
Łukaszu!Masz rację!Ja jako 100%gorol ożeniony dawno temu ze 100%Ślazaczka chciałbym zwrócić uwagę na pewien proces,o którm rzadko się mówi:małżeństwa goroli/gorolek ze Ślazaczkami/Ślazakami.To też zniszyło język ślaski. W naszym przypadku to całkowite odejście od języka ślaskiego:teściowie mówiacy piękna ślaszczyzna zmarli przed urodzeniem naszych dzieci,a my wyjechaliśmy poza Ślask.Dla naszych dzieci ślaskość to ciekawostka rodzinna,jedna z wielu,bo moja rodzina ma rozległe korzenie. Ale drugi gorol ożenił się z siostra mojej żony i został na Ślasku.Oboje z żona mówia teraz jakimś językiem mieszanym,bo oboje mówia też po polsku.Ich syn mówi koszmarnym slangiem,a córka nie mówi wcale.I tak jak dla moich dzieci ,ślaskość dla ich wnuków jest tylko ciekawostka,mimo że cały czas mieszkaja na Ślasku.I TAK ZANIKŁ JĘZYK ŚLASKI I ŚLASKA TOŻSAMOŚĆ.Czy coś da się zmienić?Nie wiem! Obserwuję ten proces od paru dziesiatków lat.Rzadziej bywam na Ślasku:wielu wyjechało,wielu wymarło….Zrobiło się smutno!!!!!!!
Coś mi się zdaje, że za wcześnie odtrąbiono „załatwienie kwestii śląskiej”. Troszkę już żyję i też mi się zdawało, że nas „załatwiono”. Nagle moja córka przyznaje się do Śląskości a mój syn nie mieszkający w Polsce, opowiada o sobie Oberschlesisch, Moi dziadkowie w 1920 musieli się opowiadać za jedną z dwu nacji. Ja uważam dziś, że opowiadali się za obywatelstwem, pozostając w dalszym ciągu Ślązakami. Od tego czasu polska propaganda robiła swoje. Publikacje chociażby Ryszarda Kaczmarka wreszcie załatwiły termin „powstania” i wprowadziły pojęcie niewypowiedzianej wojny polsko-niemieckiej. Mój śp. dziadek mówił zawsze zamiast powstaniec, pos.aniec wyrażając pogardę dla tych „zielonych ludzików” z Polski. Tyle na temat naszej wiedzy o nas samych. Naszym największy problemem jest nasza ukochana godka. Moja matka mówiła mi „przaja ci synku”, a ojciec zwracał się do mnie pieszczotliwie „fropek” i pocieszał słowami „synek niy starej sie”. Ja nie przekazałem języka mojego serca dzieciom. Dziś wiem jaki to był błąd. Dziś, dzięki internetowi, mamy możliwość czytania takich autorytetów godki jak Grzegorz Kulik czy Adrian Goretzki. Mamy Marcina Melona, Mirka Siyniawy, Szczepana Twardocha, Zbigniewa Kadłubka, Mariana Kulika, Alojzego Lysko, Zbigniewa Rokity, Jolanty Tambor, Zygmunta Tobora, Eugeniusza Kosmali (Ojgyn z Pnioków) i wiele, wiele innych. Jestem optymistą, bo to wszystko pojawiło się teraz.
To tak. To nie tak. Tak – bo Ślązacy (jak zresztą i każda mniejszość postrzegana jest przez nasze państwo jako zagrożenie). To nie tak: bo tak naprawdę wszędzie obowiązuje jedynie słuszna narracja. Zabory (w sensie brak Polski na mapie): są be. II RP – cacy, PRL- be i tak dalej. Zabory są be. Prześladowania, tępienie, wyzyskiwanie i w ogóle. A teraz punkt widzenia z Krakowa: Kraków ok. 1850 r. staje się twierdzą, z tzw. rewersem demolacyjnym, wymuszającym pewne działania, wśród nich pewne nakazy, zakazy. Miasto jest małe i zacofane. Rok 1918. Kraków jest wielki, rozwinięty, „doinwestowany”, liczy bodaj ze dwieście tysięcy ludzi. Cesarz lat 70 rok w rok pompował potężne pieniądze w miasto i okolicę. Budował, wykorzystywał „lokalsów”, wyznaczał kierunki rozwoju (n.b. do dziś miasto wykorzystuje masę z tego co wtedy powstało) – od szpitala, poprzez drogi i mosty, aż do koszar… Rok ’41. Wiadomo co było. Potężny rozwój terytorialny miasta, wiele inwestycji zgodnych z przedwojennymi planami. A nazwiska: Dietl, Matejko, Estreicher, Zoll, Rubinstein – czysto polsko – szlacheckie. Złośliwy jestem. Do czego zmierzam. Problem jest jeden: państwo polskie nie widzi siły w różnorodności, tym, że każdy rejon, każda dzielnica kraju miała swoją historię, bohaterów, ważnych i mniej ważnych, życie i warunki. Nie uczy miłości do tego „Heimatu” tu i teraz, tu i obok, tylko wielkie słowa, ojczyzna z punktu widzenia jedynie słusznej centrali. Osobiście chciałbym by Ślązak, czy to „z dziada pradziada”, czy „przyjezdny”, który pokochał miasto w którym mieszka – mógł się uczyć i historii, i języka, i bohaterów i tego, że historia taka prosta nie była, tylko inna. Kiedy pokocha miejsce w którym żyje to radość z takiej osoby będzie wielka. A jak zacznie mówić po śląsku – tym większa. Jeśliby ktoś mnie zapytał czy godzę się na ustrój federacyjny typu Niemcy – zagłosuję za. Czy jeśli ktoś się mnie spyta o naukę historii Śląska – będę za. O język – też. O Kraków? To samo! Bo zamiast uczyć o szykanach za kolejne powstanie i licytowaniu kogo i gdzie pognano – będzie można mówić co się zmieniało w Galicji i czemu. O tym, że stańczycy, jak bodaj Zamojski wykupił Morskie Oko, o cesarzu… i o cmentarzach galicyjskich czasu pierwszej światowej… A Mazurzy? Takoż samo. I porównując to wszystko okaże się, że mimo że niby jedna oficjalna historia, to tak prosto nie jest… A to dziwne nazwisko – to ktoś wielki był. I marginesem na koniec. Kiedyś ktoś się mnie spytał gdzie mi bliżej do Warszawy czy do Wiednia albo Pragi… odpowiedź była bardzo ciekawa…
Jakże prawdziwe są te slowa
JAK BYLI NIEMCY TO ŚLĄZACY UWAZANI BYLI ZA POLAKÓW. TERAZ JEST POLSKA A MY UWAZANI JESTEŚMY ZA NIEMCÓW
Śląsk powinien jako region miec takie same prawa jak Kaszubi.
Tak będzie dopóty problem ten nie ostanie skutecznie załatwiony na poziomie sfederalizowanej UE.
moj opa miol 18 jak sie biol we pierszym powstaniu a potym bylo drugie i trzecie i lon godol ze loni sie prali o autonomia i zawsze po zyci dostowali ze dwoch stron a po wojnie to wiy cie jak bolo okupacja rusko polsko a jo jako bajtel we vszkole niy mog godac po slonsku i niemiecku bo my byli faszysty i tak je do dzisioj
Jedyne – z czym Autor tego tekstu walczy – to rzeczywistość. Może jeszcze powinny powstawać śląskie rezerwaty jak u Indian?
Ten tekst powiela bzdury, które pojawiają się na podobnych blogach i fanpage’ach. Dyskutować z tym się nie da, bo zaraz włączy się co bardziej zagorzały pieniacz. W grę wchodzi również świadoma manipulacja, dlatego na uczciwość nawet nie liczę.
Zadam dwa pytania weryfikujące.
1. Czy pozostawanie nadal w granicach Niemiec spowodowałoby przetrwanie „godki” na Górnym Śląsku w takim kształcie jak obecnie?
Świetnym przykładem są Serboluzyczanie. Nie maja takiej opresji jak w Polsce, wiec z pewnością tamta wspólnota zachowuje żywotność i transfer międzypokoleniowy.
2. Czy jesteś w stanie podać jakikolwiek przykład zorganizowanego działania państwa niemieckiego na rzecz ochrony tego, co nazywacie językiem śląskim?
Tylu ludzi do Niemiec pojechało z tego regionu. Na pewno wladze walczą dzielnie, aby nie doszło asymilacji. A jak nie język, to na pewno możecie zadeklarować narodowość slaska. Dużo Was tam jest, a Niemcy roznorodne. Prawda? Musicie mieć lepiej niż w PL!
Jeśli Drogi Śląski Przyjacielu zreflektujesz, ze uzyskanie tych terenów przez Polskę pozwoliło przetrwać „godce” znacznie dłużej, to ten trop uważam za trafny.Zastanów się jeszcze, jak trzeba być odklejonym, aby marginalizowac wybitnie negatywny wpływ Niemiec na zachowanie tutejszej mowy na przestrzeni dekad. Tego raczej się nie podnosi, bo wystarczy zwalić wszystko na III Rzesze, a wcześniej to cud – miód.
Czy Śląsk jest obecnie polski czy nie, najlepiej widać po wynikach Narodowego Spisu Powszechnego z 2011 roku. Podsumowując… Łącznie na terenie Śląska mieszkało 8,57 mln ludzi. W tej grupie, 847 tysięcy osób zadeklarowało przynależność do śląskiej tożsamości i śląskiej grupy etnicznej. 431 tysiecy z nich podało równocześnie przynależność do polskiego narodu. Zaledwie 376 tysięcy mieszkańców Śląska podało śląskość jako jedyną grupę etniczną, z którą się identyfikują. Ile to jest procent całego, ponad 8,5 milionowego Śląska? Odpowiadam: tacy ludzie stanowią zaledwie 4,5% Ślaska. Oznacza to ni mniej ni więcej, że 95% osób mieszkających na Śląsku to Polacy lub Ślązacy i Polacy w jednym, którym polski Śląsk nie przeszkadza. Śląsk jest pięknym, słowiańskim regionem Rzeczypospolitej Polskiej. Jestem za tym by chronić regionalną śląską mowę i kulturę, ale nie można pobłażać wszelkiej maści ruchom separatystycznym finansowanym z Niemiec. Śląsk jest częścią Polski i tak pozostanie.
Tak nam dopomóż Bóg !!!
Gdy czytam te śmieszne wpisy nasuwa mi się tylko jedno stwierdzenie : Śląskość jest jak wrzód na doopie.